"Ja ... biorę sobie Ciebie ... za Żonę/Męża
i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską
oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. "
Piękne słowa, wielkie słowa,
chociaż wczorajszy dzień dał mi wiele do myślenia.
Patrząc na to, co w koło mnie się dzieje zaczynam się zastanawiać czy podołamy.
Nie żeby u nas coś się złego działo.
Ale tak wiele małżeństw sypie się od środka ...
nawet jeżeli formalnie są razem, nie widać ognia, nie widać nawet płomyka, a gdzieniegdzie widać sam lód, lub wielką pustynię ...
bez szans na poprawę, ale z nadzieją u jednej ze stron ...
Gdy widzę osobę, która jeszcze niedawno, jeszcze kilka lat temu tryskała szczęściem,
miała gwiazdki w oczach,
była promienna, uśmiechnięta
i mimo przeciwności losu szła przez życie z podniesioną hardo głową ...
Ta sama osoba dziś niknie w oczach,
wygląda, jakby życie było jej zbyt ciężkie
nie daje już rady ...
Poniżana, poniewierana, zgaszona
o swoim małżeństwie stara się nie wspominać a gdy mówi, widać że powstrzymuje łzy.
Widzę ogromne pokłady cierpienia, widzę poświęcenie.
Zamknięta w klatce rodziny funkcjonuje dla rodziny, dla dzieci, dla męża
... jej samej już nie widać.
Nie wyobrażam sobie takiego życia, nie wyobrażam sobie tego cierpienia.
Nie wiem jak pomóc, nie wiem, czy w ogóle mogę pomóc.
Nie rozumiem czegoś takiego, jak pojęcie moje i Twoje w małżeństwie. Nie mówię o drobiazgach osobistych, o czasie wolnym.
Mówię o pieniądzach, o samochodzie o komputerze, o łóżku ...
U nas to jest wspólne.
Nawet, gdy pracowaliśmy oboje - pieniążki szły do jednego worka.
Nie było mojej i męża wypłaty - były nasze środki.
Teraz Mąż pracuje sam, ale worek, choć jest w nim dużo mniej, wciąż jest wspólny.
Jesteśmy rodziną, jesteśmy wspólnotą i wszystko co mamy jest wspólne.
Na drobne wydatki, które potrzebuję dla siebie, lub mąż dla siebie,
bierzemy ze wspólnego portfela.
Nikt się nie boczy, nikt nie wylicza że wydał tyle a tyle więcej/ mniej ...
jeżeli wydał - znaczy że potrzebował.
Są czasem zapędy, bo chciało by się to i to i tamto jeszcze, ale wtedy rozmawiamy.
Co jest potrzebne na prawdę, do nie jest potrzebne ale możemy,
a co stoi poza naszymi możliwościami bo teraz kasa jest ale za chwilę może już jej nie być.
W takich przypadkach liczy się rozmowa i kompromis.
To nie jest trudne.
Gdy szanuje się drugą osobę, gdy się ją kocha, to potrzeba dzielenia się jest naturalna.
Ja mam a ty nie masz?
To dam część Tobie, byśmy mieli oboje.
Tak to wygląda u nas.
A u niektórych osobne portfele, wykłócanie się o zakupy,
o potrzeby o to kto rachunki i które, a kto zakupy do domu ...
bo ja kupiłem to ty zapłacisz i nie obchodzi mnie że nie masz ...
bo ja płaciłam to twoja sprawa skąd ty weźmiesz,
mnie to nie obchodzi, ma być i koniec ...
Można być w małżeństwie niezależnym, ale potrzebna jest rozmowa właśnie.
Wspólnie ustalony front, wspólne działanie.
Wspólne - a nie przeciwko.
Nie mówię mężowi że nie jego sprawa.
Od niego też tych słów nie słyszę.
Mamy swoje sprawy, ale dzielimy się nimi, opowiadamy, pytamy, radzimy się.
Nie jest to łatwe, czasem są kłótnie, gniewamy się na siebie i denerwujemy ...
ale to normalne.
Przecież jesteśmy różnymi osobami, o różnym poglądzie na te same sprawy,
o różnej wizji życia.
Jednak szanując się na wzajem, szanujemy nasze różnice, nasze poglądy.
Gdy trzeba - dążymy do kompromisu.
Czasem jedna ze stron ustępuje, by następnym razem ustąpiła druga.
Jesteśmy różni, ale staramy się być zgodni.
Ale gdy słyszę, że żona do męża lub mąż do żony mówi - "nie wtrącaj się", "odpieprz się", "nie twój interes" ... jest to dla mnie niezrozumiałe.
Bo nawet jeżeli sprawa mnie nie dotyczy,
to jesteśmy małżeństwem i rozmawiamy o tym.
Dzielimy się radością i dzielimy się smutkiem.
Dzielimy małymi i dużymi problemami.
Dzielimy tym co dobre i tym co złe.
Dzięki temu lepiej się rozumiemy, rozumiemy nasze pragnienia i potrzeby.
Dzięki temu jesteśmy w stanie wypracować kompromisy,
które nie ranią żadnej ze stron.
Jednak patrząc a to, co dzieje się wokół nas, zastanawiam się, czy tak będzie zawsze?
Czy wytrwamy?
Gdy słyszę często podszepty innych, tak często zabarwione ironią i sarkazmem,
bo po co mam jego zdanie uwzględnić i jego potrzeby
gdy mam inne swoje i to nimi powinnam się zająć ...
Ależ wiem, rozumiem i chcę.
Chcę uzgadniać, pragnę porozumienia, bo dzięki temu wiem,
że zawsze mam wsparcie, że gdy będę tego potrzebowała,
mąż mnie wesprze we wszystkim co postanowię.
A gdy coś nie wypali, gdy mi się nie uda,
nie będę wyśmiana, nie będę poniżana,
a mąż stanie u mojego boku, by pomóc mi, poradzić i wesprzeć.
Nawet w najtrudniejszych życiowych sytuacjach.
I łzy otrze i pocieszy i razem poszukamy wyjścia.
Tak jak już nie raz szukaliśmy.
Razem.
A co poradzić tym, którzy trzymają się nitki Nadziei że kiedyś będzie lepiej?
Czy starania jednej ze stron wystarczą by na nowo spoić związek?
By znowu być wspólnotą?
Czy mają czekać?
I cierpieć?
I gasnąć?
Gdy dni bez zgody zmieniają się w miesiące a miesiące w lata ...
czy trwać w tym wszystkim gubiąc siebie coraz bardziej?
Czy czas jest wtedy zerwać kajdany i sięgnąć w końcu po spokojny sen, po szczęście,
po wolność?
Nie mówię tu o wolności od rodziny
ale o wolności duszy,
o spokoju sumienia.
O spokojnej duszy, wolnej od ciągłych rozterek i wiecznego cierpienia ...
Nie potrafię na to odpowiedzieć
bo każda sytuacja i każdy człowiek jest inny.
Nie wiem też sama, co bym w takiej sytuacji zrobiła.
Wierzę tylko głęboko, że ja kiedyś nie stanę w takim miejscu
i że nie będę musiała, nie będę nigdy czuła potrzeby by zastanawiać się nad tym czy warto.
Wierzę w to, że zawsze będzie warto.
Tylko nie możemy pozwolić na to,
by się kiedyś rozminąć, by się pogubić.
Bo drogę powrotną tak ciężko jest znaleźć.
I mało komu tak na prawdę to się udaje.
Wciąż wierzę w miłość!
I oby tak było wiecznie!!
Świetny post! dzięki :) a swoją drogą też widuje takie przypadki :( oby nas ominęło...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że my nie rozminiemy się gdzieś po drodze.
UsuńPrzykro patrzeć jak małżeństwo się rozpada.
My jesteśmy takie super laski że nasze małżeństwa muszą przetrwać, zresztą myślisz że nasi mężowie odważyli by się nabroić? Z wizją długiego posta o nich? :P
Pięknie to ujęłaś,aż miło się czyta ja miałam w życiu wszystko odwrotnie,dlatego pożegnałam męża ozięble i wcale nie żałuję,teraz wiem jakie jest piękne życie.
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba odciąć się od złego, by poczuć jak piękne jest życie :)
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, i życzę już samych pięknych chwil.