Jestem, wróciłam, żyję!
Wczorajsze po południowe burze doskonale oddawały sytuację,
jaka jeszcze niedawno panowała w naszym domu.
Były i deszcze i gradobicie ... ale już jest ok. Już jest dobrze.
Wychodzi na to, że to było zatrucie.
Tylko, lub aż.
Wirusówka nie puściła by tak łatwo.
Nie ustąpiła by z placu boju po dwóch dniach walki.
A dziś nikt już nie gorączkuje, wymioty i biegunka skończyły się już wczoraj.
Ba, nawet zjeść już możemy normalnie!
Sprawdzałam!
Jesteśmy zdrowi!!
Co prawda za oknem szaruga i drobny deszczyk pada,
ale to nic.
Ja już o ósmej rano pranie wieszałam i po śniadaniu i po kawie i po porządkach i ...
no po prostu odżyłam.
Jupi.
I dziś mimo tej szarugi za oknem i mimo tego deszczu jestem szczęśliwa.
Bałam się już, że wszyscy w szpitalu wylądujemy.
Na szczęście udało się!
Tylko dzięki opiece męża, który urobił sobie przy nas wszystkich ręce po łokcie
(albo i bardziej)
i sprzątał i karmił i sprzątał i nosił, pościele zmieniał i ... normalnie robił 300 % normy!
Gdy mnie pierwszego dnia dopadło, nawet do chłopców nie miałam siły wstać,
ba, nawet obudzić się w nocy nie mogłam.
Mąż mi dzieci przynosił, przystawiał, usypiał i tak czuwał i biegał biedny.
Tego, że to zatrucie, domyślam się po tym właśnie, że męża nie dopadło.
Nie było mu zupełnie nic.
A powody zatrucia? Mogły być tylko dwa.
Albo mleko, albo sok przecierowy, a'la Kubuś - o nazwie Łakotek.
To jedyne produkty, których mąż nie ruszał, nie jadł/nie pił razem z nami.
Prawdy nie dojdziemy.
Ale w razie czego - soku już tego nie kupimy.
Boję się powtórki.
Bo mogło nie być tak różowo.
Jest jeszcze jeden minus choroby.
Olunia ósmego maja miała urodziny.
W dniu swoich drugich urodzin moje kochanie nie miało tortu,
nie miało świeczek,
a zamiast tego cierpiała razem z resztą chorujących.
Mam nadzieję, że uda nam się to nadrobić w niedzielę.
Mieliście kiedyś tak nieprzyjemne przygody pokarmowe?
Jak sobie z nimi radziliście?
U nas na pierwszym miejscy były jogurt naturalny, suche bułki
(gdy już trochę przeszło) duuużo wody i herbata miętowa na zmianę,
a gdy wymioty trochę ustały to ... gorzka czekolada.
Najlepsza na biegunkę.
Naturalna i łagodna.
Tak, chłopcy też dostali po pół kostki.
Pomogła wszystkim.
Na szczęście.
Jakie Wy macie sposoby na takie dolegliwości?
Jak sobie z nimi radzicie?
Jestem ciekawa waszych sposobów, waszych metod radzenia sobie z dolegliwościami żołądkowo - jelitowymi. Napiszcie proszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się z każdych odwiedzin, z każdego komentarza. Zapraszam Was do siebie licząc po cichu, że spodoba Wam się w naszym małym magicznym świecie :)