środa, 27 listopada 2013

Więc chodź, ugotuj mi świat ...

Czasami jednak moja rodzinka potrafi mnie wkurzyć. Potrafi tak mnie wkurzyć że wychodzę z siebie i staję obok. I ta część co wyszła działa dalej, a ja stoję i psioczę. Wyzywam, wrzeszczę, klnę i grożę. Najczęściej grożę że patelnią zatłukę, albo tłuczkiem do mięsa ... czasem nawet łyżką do butów. Czymkolwiek co pod ręką się znajdzie i jako narzędzie mordu będzie mogło posłużyć. W myślach oczywiście psioczę, niech sobie nie myślą, że mnie tak łatwo z równowagi wyprowadzić. 

Powiedzcie szczerze. Ile robicie obiadów? Nie, nie tygodniowo - dziennie! Zapowiadanego na dziś kurczaka rozmroziłam już wczoraj. Przygotowany, obtoczony w przyprawach wypoczywał już w swym żaroodpornym solarium, gdy dziecię moje ze szkoły wróciło. Mamo! Nie chcę kurczaka! Pomidorówkę bym zjadła. Nerw mi mały skoczył, ale patrzę na dziecię - a to blade, zmarznięte, ze szklącymi oczami, dopiero po chorobie, po trzech antybiotykach a już w zerówce z dziećmi śniegiem się obrzucało. I tak mi serce zmiękło, bo fakt że zupa rozgrzeje, i lżejsza niż kurczak z solarium...

 Zgodziłam się. Już na palenisku stoi garnek z zupą, zapachy po domu roznoszą się przecudne, ja już połowę ziemniaków do obiadu obrałam ... dzwoni telefon. Cześć kochanie... (Małż mój z przerwy korzystając tęsknotę swą wyrazić zapragnął)... co na obiad? Grzecznie zapytał, więc nieświadoma czyhającego zagrożenia, zamiast telefon w ziemniakach utopić - odpowiedziałam. I co? Okazało się że on kurczaka nie chce! Ba! Pomidorówką też wzgardził (boi się że go otruję kiedyś ... kto wie, może i słuszne te obawy ...)! 
Sandwicze sobie wymarzył. Gul mi skoczył większy, ale dalej jak oaza spokoju, spokojnie i grzecznie poinformowałam go, że INNEGO OBIADU NIE BĘDZIE!! 

Zadowolona ze swej asertywności kontynuowałam obieranie ziemniaków. Kontynuowałam je nawet wtedy, gdy za głową coraz głośniej, coraz donośnie tykał mi uparty zegar. Wisi to takie na ścianie i wkurza. Tyk, tyk ...  Przecież wiem, że M za pół godziny z pracy wraca. Tyk, tyk ... Nie będzie chciał obiadu to sobie co innego zje. Tyk, tyk ... ale dziś paskuda pogoda. Tyk, tyk ... pewno zmarznięty będzie ... Tyk, tyk ... Dobra! Zrobię mu te sandwicze! 

Dzień dzisiejszy obfitował więc w różne dania. Na pomidorówkę pisały się Roksana i Ola - zjadła tylko Roksana. Ziemniaki zjadłam ja i chłopcy. A potem Roksana. A jeszcze później próbowała zjeść też Ola - ale jej z ziemniaków smakowały tylko buraki. Zjadła więc słoik buraczków z chrzanem i .... poszła do taty. Roksana też poszła do taty. Chłopcy nie poszli. Oni już tam byli. Kiedy się przenieśli nie wiem, teleportowali się chyba w ukryciu przed matką. W jedną chwilę, wokół talerza z sandwiczami krążyć zaczęło dziesięć rąk i pięć par ust mlaskało wokoło  ze smakiem.  Istotne jest, że kolejne pół godziny spędziłam znowu w kuchni. Sandwicze dorabiałam. Bo dla męża mojego zabrakło. Bo zabrakło dla wszystkich. 

Strach mnie blady ogarnia, gdy pomyślę co za lat kilka na obiad będę szykować. I w jakich ilościach. Jak już teraz trzy obiady to mało ... . Chyba już teraz zacznę za garnkami odpowiedniej wielkości się rozglądać. I może za dodatkową kuchenką? A może po prostu przestanę gotować? Albo  same sandwicze podawać będę? 



Ps. Z całego obiadu jedynie kurczak nieszczęsny został, którego żywot zakończyłam przed chwilą. Nie ma to jak wieczorna chwila relaksu z udkiem w dłoni. Z sześcioma udkami. Tymi, co pierwotnie na obiad miały być podane. Życie!

10 komentarzy:

  1. ja najczęściej mam dwa dla siebie i męża i dla dziecia bo ono wybredne jest

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już jakiś czas jeden robiłam :) Po prostu ciut lżejsze potrawy gotowałam i nie było problemu. Tylko wczoraj coś im odbiło :D

      Usuń
  2. No to masz rzeczywiście problem, pamiętam jak moja mama się na nas złościła, a była nas 3, czyli o 1 gębę do wykarmienia mniej niż u ciebie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ile osób tyle gustów i smaków :) To normalne.
      Przeważnie robię jeden obiad dla wszystkich, ale czasem mięknę i pozwalam im na takie szaleństwo :)

      Usuń
  3. Jak byłam mała to musiałam mieć oddzielny obiad przeważnie bo takim byłam niejadkiem :) A teraz przechodzę to samo z synem., przeważnie są dwa obiady więc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z zasady nie ulegam takim namowom, ale od czasu do czasu można troszkę poszaleć :)

      Usuń
  4. bez obrazy: głupiego robota lubi jednak....

    OdpowiedzUsuń
  5. oj nie, nie... nie pasuje - nie jedz :D taka zasada rzadzi sie u nas :D :D :D dobrze mi z tym :P
    To ja, Aga U z poleczek :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja również praktykuję taką zasadę, czasem jednak (nie pytaj o powody bo nie znam ich) zgadzam się spełnić takie obiadowe zachcianki :) Dzięki za komentarz i zapraszam do częstszego ujawniania swoich myśli :))

      Usuń

Cieszę się z każdych odwiedzin, z każdego komentarza. Zapraszam Was do siebie licząc po cichu, że spodoba Wam się w naszym małym magicznym świecie :)