poniedziałek, 14 kwietnia 2014

W drodze!

"Życie to jest to co nam się przydarza, kiedy planujemy coś zupełnie innego." Thomas la Mance  Te słowa w pełni obrazują całą naszą wyprawę do Poznania.  Mieliśmy wyjechać o piętnastej, zdążyć dojechać przed nocą, mieliśmy pozwiedzać, pochodzić, nacieszyć oczy pięknem miasta, nasycić dusze kulturą, i wrócić ... na powrocie odwiedzić rodzinę, wypić kawę,  i ruszyć dalej w trasę by do domu dotrzeć na spokojnie, wieczorem  ... tak by o dwudziestej cieszyć się już ciszą i spokojem po dwóch dniach pełnych wrażeń, zawinięci w kołdrę, z gorącą kawą i kubkiem parującego kakao. 



 Biednemu wiatr zawsze w oczy .... jakoś tak to było, prawda? Wyruszyliśmy z domu z godzinnym opóźnieniem. Dumnam z siebie, że tylko o  godzinę obsunęłam planowany wyjazd, że nie trzeba było po nic wracać, że wszystko spakowane, dzieci gotowe, marudne, gotowe na sen w czasie jazdy - tak. Specjalnie nie dałam im zasnąć, nie pozwoliłam na zwyczajową drzemkę, by ograniczyć w trasie ilość marudzenia do minimum.  Jeszcze dobrze z podwórka nie wyjechaliśmy gdy z tylnych siedzeń zaczęło dobiegać smaczne posapywanie dwóch śpiochów. Będzie dobrze! Uśmiechnęłam się pod nosem, wygodnie rozsiadłam w fotelu i zaczęłam się cieszyć spokojnym szumem kół, ciszą, podróżą. 


 - Za 300 m skręć w lewo.  Patrzymy z mężem na siebie, i na drogę ... toś to prosty kawałek jest - gdzie tu skręcić? -Skręć w lewo - Naszym oczom ukazuje w miarę szeroki, piaszczysty leśny trakt. Środek zarośnięty trawą nijak nie kojarzy się z cywilizacją do której mamy zamiar się udać. Nieeee, jedziemy dalej prosto. Nie odjechaliśmy jeszcze tak daleko od domu, by nie znać tych dróg,  jedziemy więc dalej na pamięć, śmiejąc się coraz bardziej, gdy słodki głosik każe nam zjeżdżać w każdą kolejną leśną drogę, byle w lewo, byle w las, byle dalej ... . Głosik poddaje się, gdy parskamy śmiechem na komendę, że mamy zjechać w leśną ścieżkę. Tak, ścieżkę, taką dla pieszego - szczupłego pieszego powiedziała bym nawet. Wąziutka wstążka pomiędzy drzewami nie pomieściła by dwóch osób obok siebie - a co dopiero siedmioosobowe auto. Miła Pani GPS z niewielkim zapewne fochem przeliczyła ponownie trasę, dorzucając nam w gratisie jakieś dwie godziny jazdy. Będziemy na miejscu o 22.00? E, to jeszcze znośnie! Sprawdzamy ponownie ustawienia, trasa najszybsza, omijając drogi nie utwardzone i płatne - jest ok. Jedziemy dalej! 



Póki co trasa wciąż znajoma, mąż ma rodzinę  przeszło 100 km przed Poznaniem, byliśmy tam kilka razy, jedziemy więc zdając się na jego pamięć i nawigację, które chyba w końcu znalazły wspólny język.  Chłopcy już nie śpią, podskakują podekscytowani na siedzeniach informując nas o każdym mijanym przez nas aucie głośnymi okrzykami radości. Tata! Titi!! Tata! Auto! Mama! Auto titi!! Auto! A trochę tych aut mijaliśmy ... . Olunia nie podskakuje na widok aut, wypatruje za to każdego zbiornika wody, każdej krowy i każdego traktora, krzycząc przy tym za każdym razem: Mamo! Mamoooo!! Zieziolo!! Mamoooo!! Mamooooo! Klowa!!! Dluga klowa!! Ciecia klowa teś!! ... Talktol MAMOOOO!! TLAKTOLL JEDZIE!!!  


Mama, póki co ostoja spokoju, z uśmiechem na ustach za każdym razem potwierdza, najpierw oglądając się za każdym razem i wypatrując co ciekawego Olunia tam wypatrzyła, potem już wpatrując się tylko w przednią szybę, ale potwierdza - śliczna, prawda Olu? Taaak? Ładny? Super!! Cieszę się! Jakie duuuuże ... i tak tryliard razy. Może z trzy tryliardy. Nieważne. Nie ważne też że kawa kończy się powoli w kubkach, gorzej, że coraz upierdliwiej przypomina o sobie pęcherz, zmuszając nas do bacznego przypatrywania się poboczu w poszukiwaniu naszego stałego przystanku na trasie - zjazdu, z ławeczkami, stolikiem i małym murowanym wychodkiem - głównym celem naszego postoju. 



- Za 300 m zjedź w prawo.  Ale że co? Jeszcze naszego postoju nie było, zresztą trasa jeszcze dobre 30 km powinna biec bez niespodzianek i zjazdów. Tym razem nawigacja kusi nas wąską, ale utwardzoną stromą drogą w las. Dziękujemy jej uprzejmie (Spadaj, siusiu chcę!) i jedziemy dalej prosto. W końcu jest. Nasz ukochany zjazd, miejsce postoju. Będzie można rozprostować nogi, wyciągnąć na chwilę dzieciaczki, przekąsimy jeszcze małe co nieco i jedziemy dalej. Najpierw jednak ekspresowa wysiadka, wypięcie śpiącej Roksanki która nagle również poczuła silną potrzebę i bieg do wychodka.  Podchodzę do drzwi, próbuję otworzyć. Co jest? Ani drgną. Mój umysł nie chce przyjąć do świadomości że coś może być nie tak. Może męska? Nieee ... tamto zamknięcie ewidentnie jest zaspawane. Czekaj, damskie też! I jeszcze wielka rura u góry drzwi!  Sic! Kibelek jest nieczynny! Szybka decyzja, schodzimy z Roksanką na pole. Ok, Roksany pierwsza lekcja przeżycia bez WC załatwiona. Faceci mają jednak lepiej ... . 

Dzieci nakarmione, pęcherze milczą, czas wyruszyć w dalszą trasę. Miłą Pani z nawigacji dolicza nam kolejne karne dwie godziny. Planowany czas przyjazdu na miejsce - godzina 00,08.  Suuuuper! Jedziemy dalej. Trasa wyliczona biegnie w miarę spokojnie. Dzieci oddają się w objęcia morfeusza, my zasłuchani w muzykę lecącą z radia jedziemy ciesząc oczy widokami, zielenią, spokojem.  Co chwila jednak spoglądamy z niepokojem na drogę. Kolejne zjazdy prowadzą nas drogami coraz gorszej kategorii. Zakręt, jedziemy wolno, ale i tak uskoki są takie, że dzieci wybudzają się ze snu. Nagłe wybicie pozwala nam poczuć, jak czują się kosmonauci w kosmosie. W uszach dźwięczy mi cisza, a po niej głośny śmiech dzieci i krzyki Roksany i Oli:  jeszcze tato! Jeszcze! Jeszcze raz!! Fajnie!!!! Chcemy więcej!!  Dzieciaki wołają o bis (niedoczekanie wasze) a my z takich wrażeń czeka nas jeszcze z dobre 11 km.   W zamian za to, po obu stronach drogi głośnym śmiechem zwalniamy do 10 km/h. Szybkie spojrzenie na navi uświadamia nas, że możemy podziwiać prawdziwie bagienne krajobrazy uwieńczone taflą jeziora, która kończy się na wysokości naszych oczu. Dziwny to widok, zatrważający i piękny, i ta świadomość, że dosłownie dwa, trzy metry obok, tam gdzie my jedziemy suchą drogą, jest jezioro - którego tafla jest wyżej niż my sami. 



Niestety dalsza droga nie jest w cale ciut lepsza. W końcu zjeżdżamy na pole, zarządzany kolejny postój, resetujemy nawigację i ponownie wybieramy trasę. Dzięki temu skracamy czas podróży o dobre trzy godziny, w końcu jedziemy normalnymi drogami i do Poznania zajeżdżamy około 21,30.  W końcu jesteśmy na miejscu! 



14 komentarzy:

  1. Niedosyt,kiedy part II ??? No byłam ciekawa,jak wyście tę ferajnę zapakowali :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to dobry temat, mnie tez ciekawi

      Usuń
    2. Staram się, staram, tylko mnie święta jakimś dziwnym trafem dogoniły :D
      A myślałam że tydzień to długo :P

      Usuń
  2. jednak ja jestem typem wygodnym, Melka w trasie wpatrzona w Hutosie na dvd (cudna bajka trwająca nieprzerwanie 110min), Gaba zainteresowana tableta i grami, które ściągnął jej kolega ,a my mamy cisze w aucie, jeśli jedzie z nami adi to ma słuchawki na uszach i tyle go w aucie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mamy przenośnego DVD ani tableta. Ratuje nas spokój ... tylko spokój :P

      Usuń
  3. Kurcze, coś mi nie pasuje.
    U nas po 20 sekundach od wyjazdu (gdziekolwiek i nie ważne w jaką długą drogę) zaczynają padać pytania: "czy daleko jeszcze?" i to na zmianę.. w zasadzie tylko najstarsza panna trochę mniej pyta (teraz (sic!!!)).

    Więc, albo wy macie inaczej, albo to będzie w part II :)

    Nic tylko jeździć. Fajną macie nawigację ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My z góry uprzedziliśmy że będziemy jechać aż "do nocy".
      Uprzedziliśmy i przeprowadziliśmy głosowanie (ręce chłopców trzymał tata :D)
      Nie mieli wyjścia jak tylko spokojnie znieść podróż.

      A navi pożyczona :D Zapewniała nam rozrywkę w drodze do celu i ... spowrotem również :)

      Usuń
  4. No ale, że nic o aucie?? :P
    My najpierw googlujemy drogę a potem dopiero wierzymy nawigacji (a i zwykłą mapą człowiek nie pogardzi) :) ale fajna sprawa, że dotarliście bez większych przygód! U nas tablet już przygotowany, bo nie chce mi się wierzyć, że Tymko da radę dłużej niż godzinę jechać :) buziaki dla całej gromadki i napisz jeszcze jak tam pobyt czy zadowoleni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogę mieliśmy wygooglaną, dlatego jechaliśmy na przekór nawigacji :P Zadowoleni, a jakże, a co do pobytu ... będzie już niedługo post na ten temat :D

      Usuń
  5. Cudowne zdjęcia czwórki śpiących dzieciaków w czasie podróży samochodem. Moja trójka też tak lubi. Dlatego staramy się z nimi jak najczęściej wyjeżdżać, gdyż to jedyny moment na odpoczynek. Super artykuł i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. http://e-galimatias.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że niedługo będzie część dalsza :))

      Usuń
  6. Czyli rodzinne auto udało się zakupić - gratulacje ;-)))
    Jednak dobrze (czasami) mieć kota zamiast dzieci - Venus gdy wyruszamy w daleka drogę zwija się w kłębuszek na moich kolanach i... zasypia ;-)))
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udało się... szkoda że już na wakacje poszło ... na warsztat :D
      Ale nic to, mam nadzieję że zrobią wszystko i będzie z głowy :)

      Usuń

Cieszę się z każdych odwiedzin, z każdego komentarza. Zapraszam Was do siebie licząc po cichu, że spodoba Wam się w naszym małym magicznym świecie :)