wtorek, 22 kwietnia 2014

Z przygodą za Pan Brat!

To była zwyczajna guma, ot, taka jakich wiele. Nic ciekawego w sumie i stary jak świat scenariusz, w którym główną role pełniło koło, zegar i stary, zardzewiały gwóźdź. Trasa powrotna, obiad u cioci, kawa u kuzyna ... i powrót do codzienności. O 20.00 jeszcze dzieci zostały do ululania i czas dla nas. Miał być. Jak zwykle. I jak zwykle musiało coś pójść nie tak ... 


Mowa oczywiście o drodze powrotnej z Poznania. Humory dopisywały, Roksanka co chwila pytała kiedy będziemy na miejscu, chłopcy podskakiwali na fotelach wykrzykując AUTO!!, Ola szukała na trasie kucyków ... niedziela, luz, spokój, szum radia, relaks. Nawigacja jak zwykle robiła nam pod górkę, słuchaliśmy jej więc jednym tylko uchem, znów kierując się mężowską pamięcią i znajomością okolic. Wszystko bez pośpiechu, na spokojnie - przecież jesteśmy na wycieczce. Nie ma się czym denerwować. Na trasie zrobiliśmy tylko jeden postój, by zresetować navi, odetchnąć powietrzem i rozprostować kości. Stanęliśmy na chwilę, bo goniły nas czarne chmury zwiastując przedwczesny śmigus dyngus. Udało się nam uciec, udało się trafić bez przeszkód, strat i nerwów. 

Ciocia przywitała nas smacznym obiadem, uśmiechem i radością. Dawno jej nie widzieliśmy, więc tym bardziej tematów do rozmów było sporo. Dzieci zdążyły zrobić armagedon, porozsypywać większość puzzli, pobawić się z psem. Postanowiliśmy odwiedzić jeszcze kuzyna. Do planowanego wyjazdu została jeszcze godzina. Niewiele, ale zdążymy. Choć na chwilkę wpaść, odwiedzić, nie wiadomo przecież kiedy znów zawitamy w tamte okolice. Pierwsza z niespodzianek czekała na nas już na parkingu. Wszystko wydawało się w porządku, tylko w oponie z tyłu jakby mniej powietrza ... w sumie nie było tragicznie, ale trzeba by było to sprawdzić. Do kuzyna mieliśmy niedaleko, zajechaliśmy więc tam spokojnie, zaparkowaliśmy na poboczu, zaczęliśmy szukać winnego ... . Znalazł się, łajza jedna, zardzewiały gwóźdź wbity w oponę nie zwiastował jeszcze nic strasznego, dopóki nie został stamtąd usunięty. Głośny świst wypuszczanego powietrza uzmysłowił nam, że przed dalszą trasą trzeba będzie jeszcze wymienić koło i w miejsce biednego dziurawca wstawić zapasówkę. Nic strasznego, prawda? Grzecznie zostawiliśmy męża na palcu boju i ulotniliśmy się by nie zakłócać mu pracy. 

Minęło pół godziny, potem godzina, kuzyn już dawno siedział razem z nim próbując mu pomóc ... co się dzieje? Mamy przecież zapasówkę, przecież wymiana koła to nic takiego ... byle się do niego dostać! Tylko jak to zrobić gdy zacięła się winda? Koło jest, narzędzia są, co z tego, jak złośliwiec nie chciał zejść na dół, nie chciał współpracować, nie chciał dać się przykręcić w miejsce dziurawego koła? Renia zadecydowała, że nie odda, nie puści, nie udostępni nam zapasówki, a jak na złość wulkanizacje w niedzielę są nieczynne. 

Nie chciała współpracować po dobroci, nie chciała ułatwić nam sprawy. Trudno! Skombinowany bosch raz dwa poradził sobie z kłopotem, winda została uśmiercona niczym w  najgorszym horrorze, ważne, że koło wydobyte, napompowane, przykręcone - gorzej, że z szesnastej zrobiła się dziewiętnasta. Trzeba się jednak cieszyć, bo gdyby nie udało się zdobyć tego boscha, czekalibyśmy na ratunek do rana ... . 

Chłopcy wymęczeni po dniu pełnym wrażeń usnęli, zapowiadała się więc spokojna, choć późna podróż do domu. Zbliżała się godzina 21 gdy z tylnego siedzenia doszedł nas ryk Oskarka. Nie płacz, a ryk - ryk przerażonego, umęczonego dziecka, które budzi się w nocy i nie wie gdzie się znalazło. Karmiliście kiedyś w nocy na przednim siedzeniu samochodu zaparkowanego na cudem znalezionym kawałku pobocza? Próbowaliście wsiąść do auta z rozhisteryzowanym maluszkiem które spokojne jest do czasu aż nie otworzycie drzwi, by wsiąść do ciepłego wnętrza samochodu? Które zapiera się rękami i nogami, by nie siadać, nie wchodzić i najlepiej to spędzić noc na dworze? Na dworze, na stojąco, trzęsąc się z zimna przystawiłam go do piersi, i dopiero gdy przestał chlipać i zwracać uwagę na to co się wokół dzieje, mogłam powolutku usiąść z nim w aucie by dokończyć karmienie i ululać go spokojnie. Minęło dobre pół godziny nim zasnął. Kolejne piętnaście minut zajęło mi wsadzanie go w fotelik i zapinanie pasów by się nie obudził. Ruszyliśmy. 

Trasa początkowo prowadziła nas przez malownicze miejscowości, by po jednym z zakrętów, po dobrym kilometrze poinformować nas że będziemy jechać przez las drogą, która nagle obustronnie się zwęża. I to nie byle jak ... bo miejsca było tyle że ledwo nasze auto na tej drodze się mieściło. Potencjalnym ratunkiem były jedynie co kawałek pozostawiane zjazdy, mieszczące  niewielką osobówkę. Widoki za to były piękne ... las, las i ... zając, kuna, las ... las ... duuuużo lasu i las oczywiście. I tak przez prawie 11 km ... Jechaliśmy na prawdę wolniutko. Spotkanie z większym zwierzęciem, na takiej drodze i bez zasięgu (oba telefony poza zasięgiem) z pewnością nie było by miłe. Ani dla nas, ani dla zwierzyny ... 


Do domu dotarliśmy parę minut przed północą. Mąż miał całe cztery godziny by wyspać się do pracy, ja chciałam dzieci ululać i słów parę do was naskrobać, lecz padłam razem z dziećmi. 

Wycieczka była świetna. Jadąc jednak w taką trasę należy się do niej odpowiednio przygotować. 

  • Można planować, ale trzeba pamiętać że i tak większość planów nie zostanie zrealizowana ... 
  • Należy wyposażyć auto we wszystkie możliwe narzędzia (muszę kupić boscha :D)
  • Nawigacja i tak zrobi was w jajo ... kupcie sobie mapę :D
  • Jak już navi zrobi was w jajo to i mapy google w lesie nie pomogą ...
  • Nie bierzcie dzieciom dużo ubrań ... i tak je wybrudzą :D
  • Na dzień po powrocie weźcie sobie wolne ... nigdy nie wiadomo o której wrócicie do domu (patrz punkt 1. ...) 


Podróż bez przygód to podróż stracona. Planujcie więc, podróżujcie i miejcie plany w d... uszach. I tak będzie fajnie :D 

To ostatni post dotyczący wyprawy do Poznania, dzięki więc składam za pomoc w wyprawie i miłe przyjęcie: Kasi i Robertowi, za użyczenie mieszkanka, Monice i Łukaszowi za obiadek i miło spędzone popołudnie, cioci Bogusi za pyszny obiadek, Irkowi i Iwonce dzięki poczwórne, za pomoc, za  kawę i miłe przyjęcie. 

Boschowi za współpracę, gwoździowi za dziurę, nawigacji za ciekawe trasy, zwierzętom za to, że  trzymały się z daleka od kół, kierowcom że mnie nie strąbili jak karmiłam na poboczu,  ... i Wam, za życzenia udanej wycieczki i za to, żeście czytali te moje wycieczkowe wypociny :D 
Dzięki!!


15 komentarzy:

  1. Super się czytało i do następnego razu ;D
    Dodałabym jeszcze kolejny punkt... im większe "kłopoty" tym zabawniej w przyszłości wspomina się taką wycieczkę! :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do następnego :D
      Co do kłopotów to masz stuprocentową rację :D
      Byle cało i bezpiecznie :)

      Usuń
  2. Wycieczka bez przygody to słaba wycieczka ;D
    Kurczę, faktycznie nie ma co planować, bo często-gęsto te plany można sobie potem wsadzić w tyłek. I z dniem wolnym na następny dzień też racja- zawsze bierzemy tak na w razie czego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będziemy pamiętać na pewno o dniu wolnym po :D
      Nie ma co ryzykować :) O czym ja bym wam pisała jak by nie przygody :D

      Usuń
  3. Widzę, że ominęła mnie bardzo ciekawa wyprawa... zaraz to nadrobię ;-)))
    Plany mają to do siebie, że lubią się... sypać - przynajmniej moje zawsze tak robią ;-)))
    Najważniejsze, że z wyprawy wróciłaś zadowolona mąż wypocznie... w innym terminie ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Planowanie? Zaniechałam kilkanaście lat temu, jak urodził się adi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inaczej się chyba nie da :D
      Można pomarzyć, że zobaczyło by się to, czy tamto, można pogdybać, ponarzekać troszeczkę, ale i tak nigdy nie wiadomo, jak się wszystko potoczy ;)

      Usuń
  5. Wielka jesteś - mogłaś skrobnąć notkę jak to świat sprzysiągł się, żeby Wam życie tej niedzieli uprzykrzyć, jak było męcząco i rozczarowująco, a tu proszę: dystans i luz. Gratulacje - szczególnie dla dzieci, że taką mamę mają :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratulacje to się im należą za to że wytrwały :)

      Usuń
  6. Gratuluję wytrwałości i siły, z czwórką dzieci - każda wycieczka to niezła wyprawa. Podziwiam i pozdrawiam! (http://e-galimatias.blog.pl/)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale jakie będą wspomnienia za lat kilka! :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. To się nazywa wycieczka! Będzie co wspominać.

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdych odwiedzin, z każdego komentarza. Zapraszam Was do siebie licząc po cichu, że spodoba Wam się w naszym małym magicznym świecie :)