Dziś znów znalazłam w necie artykuły odnośnie szczepień. I Znowu myślę. To temat rzeka. Z każdej strony inne informacje, każdy mówi i pisze coś innego. A ja gubię się już w gąszczu informacji, nie potrafię znaleźć jednoznacznej odpowiedzi i meczy mnie to straszliwie, bo należę do osób które lubią wiedzieć.
Znam osoby, które są bardzo za, znam takie, które są przeciwko szczepieniom. Każda ma rację, każda ma argumenty poparte przykładami. Każda wie najlepiej. A ja? Siedzę, potakuję, analizuję i jeszcze bardziej się gubię. Szczepiłam dziewczynki, chłopców też szczepię, ale nie podoba mi sie postawa pielęgniarek, lekarzy co do przesuwania terminów szczepień.
Gdy chłopcy byli młodsi, lekarka wyznaczyła im szczepienie na dzień przed planowaną operacją przepuklin mosznowych, bo po operacji nie mogli mieć szczepienia przez miesiąc. Oczywiście powiedziałam o planowanym zabiegu i zapytałam czy to nie będzie miało wpływu. Pani doktor zapewniła mnie ze nie, wiec pojechałam z moimi cierpiącymi urwisami do domku. Ale gdy już siadłam w domu,gdy chłopcy zasnęli i miałam chwilkę czasu to zaczęłam analizować całą sytuacje. Zaczęłam zastanawiać się , dlaczego nie mogą mieć szczepienia miesiąc po operacji a mogą mieć na dzień przed nią? Jak to możliwe, jak to działa? Nie dawało mi to spokoju. Zadzwoniłam więc następnego dnia do szpitala w Wejherowie aby to szczepienie skonsultować z chirurgami.
Jak myślicie, czego się dowiedziałam?
Podanie szczepionki na miesiąc przed operacją może stanowić o zagrożeniu życia i zdrowia w jej trakcie. A co dopiero na dzień przed. Składniki szczepionki i do tego znieczulenie - to mogło by być dla moich chłopców szalenie niebezpieczne. Nikt by mi ich nie zoperował. Zwłaszcza że chłopcy mięli wtedy ledwo cztery miesiące skończone a operacja była wykonywana w trybie przyspieszonym ze względu na wielkość przepukliny u Oskarka. Jak się później okazało, w momencie operacji, jelita Janka były już uwięzgnięte, czyli miały zablokowany przepływ treści. A taki stan, w przeciągu kilku godzin, mógł doprowadzić do martwicy części jelita, zakażenia organów wewnętrznych treścią jelit i sepsą oczywiście ... .
Termin szczepienia oczywiście przesunęłam (z wielkimi problemami, bo jak to) na miesiąc po operacji. Wolę nie myśleć co by było, gdybym nie zadzwoniła, nie upewnia się, nie zapytała... . Nasłuchałam się mnóstwo. I od moich pielęgniarek, że przesadzam i szczepienie nie ma wpływu i od chirurgów z którymi to konsultowałam ... bo jak lekarz może nie wiedzieć takiej podstawowej rzeczy.
Wciąż zastanawiam się dlaczego oni tak na to szczepienia nalegali. Wiedząc, że operacja jest konieczna (chociaż lekarka i to zbagatelizowała), próbowali na siłę zrobić to szczepienie przed nią. Czy na prawdę to miesięczne opóźnienie mogło być tak tragiczne w skutkach? Przecież jakby chłopcy byli chorzy - też nie byli by szczepieni.
Jeżeli uwierzę, że lekarka nie miała takiej wiedzy, po jakim czasie od szczepienia można spokojnie przeprowadzać zabiegi planowane, to muszę zmienić lekarza bo leczy nas osoba tylko za niego się podająca ... bez wiedzy i doświadczenia (a do emerytury ma tak niedaleko). Jeżeli w to nie uwierzę, to muszę stwierdzić, że lekarka świadomie wprowadziła nas w błąd, po to, by chłopcy byli zaszczepieni zgodnie z kalendarzem szczepień ignorując za to konieczność operacji.
Gdzie leży więc racja,
skąd te naciski ta presja na nas rodzicach wywoływana,
że trzeba już teraz,
że trzeba koniecznie i bez zbędnych opóźnień.
Gdzie jest więc prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się z każdych odwiedzin, z każdego komentarza. Zapraszam Was do siebie licząc po cichu, że spodoba Wam się w naszym małym magicznym świecie :)