poniedziałek, 21 października 2013

Parę sekund. Ile potrzeba, by stała się tragedia?

Ile potrzeba by wywołać na twarzy uśmiech? Ile? By doprowadzić do łez i tragedii? Gdzie złoty środek znaleźć i jak wybierać, by wybrać dobrze? Już za oknem noc głucha, dzieci śpią, czas więc ku pamięci i przestrodze zapisać na kartach bloga tą historię.  

Lubicie piec razem z dziećmi? Wspólnie, z uśmiechem dzielić, mieszać, tworzyć smaki, kolory? Sobotni dzień oprócz tych zwyczajnych czynności sprzątania, prania, szykowania obiadu miał jeszcze jeden punkt - babeczki. Postanowiłyśmy, że razem z dziewczynkami dziś właśnie rozpakujemy opakowanie, jakie otrzymałam w rozdawajce o której wspomniałam TU


Roksana na tą okoliczność pokój swój samodzielnie posprzątała, zabawki ułożyła, ubrania do prania zaniosła - byle szybciej, byle zacząć, już, teraz, razem, wspólnie ... i tylko pytała co chwilę "mamo, ale zaczekasz na mnie"? Zaczekam, przecież wspólnie mamy robić, wspólnie piec, dekorować, by delektować się później smakiem księżniczkowych babeczek. Ile radości było przy mieszaniu, mierzeniu składników, miksowaniu, jaki uśmiech, gdy gotowe wjechały do piekarnika by się upiec. Raz, dwa i już blacha ze świeżo upieczonymi babkami stała na segmencie, studziła się, czekając na kremy. Tak się studziły, że zanim się spostrzegłam już Olunia stała u moich stóp mówiąc "mamo, ne ma", "cem ecie" "ecie cem". Ot łobuziak mały, w niecierpliwości swojej jeszcze ciepłą babeczkę zawinął i wpałaszował w tempie wskazującym, na co najmniej tydzień trwającą głodówkę. Taaa, gdzie ten obiad, co godzinę wcześniej zjedzony nie wiem, nie wnikam, wyparował chyba, że dziecię moje tak głodne, na ciepłe jeszcze babeczki połasiło się. A matka wyrodna, z ojcem na spółę, chichrając się po nosem ze sprytu córci młodszej, dobili dziecię jeszcze wieścią, że oto nie dostanie więcej, bo przecież nie gotowe jeszcze łakocie. Ryk był głośny, lecz na szczęście trwał krótko. Mąż począł kawę sobie szykować, ja zaś za szykowanie kremów się wzięłam, skutecznie od babeczek uwagę dzieci odciągając. Zmiksowane, chwilę w lodówce schłodzone, już do woreczków zaczęłam nakładać, gdy mąż o okulary do kuchni zawitał się pytać. 


To, wydarzyło się później, trwało może ze trzy sekundy łącznie. Huk, wrzask, zdążyłam tylko z kuchni wybiec by w locie Oskara z rąk męża przejąć i biegiem do łazienki pod wodę pakować. Mąż do szpitala miał jechać, ale okularów wciąż nie miał, więc jedną ręką przemywając wciąż rozhisteryzowane dziecko już numer do Taty wykręcony miałam by przyjechał jak najprędzej. Ręce mi się trzęsły gdy ubierałam Oskara, gdy szukałam książeczki, gdy próbowałam i siebie do ładu doprowadzić choć troszkę. Mąż w tym czasie obejrzał i Janka, ten na szczęście tylko dół nogawek od spodni miał mokry, po czym sprzątać zaczął, bo pół pokoju w kawie jego pływało. 

Tak. Kawę zostawiwszy przy biurku poszedł mąż okularów swych szukać, a w tym czasie Janek na fotel się wdrapał (a robi to w tempie na prawdę ekspresowym), chwycił kubek pełen kawy i zrzucił go Oskarowi wprost na głowę, zalewając mu twarz całą gorącym płynem. 


Nie, na szczęście nic poważnego się nie stało. W szpitalu przyjęli nas ekspresowo i poza kolejnością, ale prawdę mówiąc już jak na miejsce dojechaliśmy widziałam że czerwień zeszła z prawie całej twarzy, wiedziałam już że będzie dobrze, tylko tego uderzenia kubkiem obawiałam się jeszcze. Na szczęście i w tym przypadku nie stało się nic złego. Ot guz, jeden oparzeniowy pęcherz na czole, i ciemnoczerwona plama o szerokości może 3 cm została widoczna. Reszta zeszła. Ale teraz jeszcze pisząc te słowa, choć wszystko wczoraj pod wieczór miało miejsce, trzęsę się cała i łza za łzą mi spływa. Co mogło się stać pisać wam nie muszę. Kawa zalała mu twarz, oko i ucho. Dobrze, że kawa ta miała już jakieś dwadzieścia minut. Że przestygła odrobinę. Że kubek nie uderzył w ciemiączko. Że zareagowaliśmy tak szybko. Cholera mnie tylko bierze jak pomyślę, że mogło się nic nie stać! Że wystarczyło fotel tylko poduchami zastawić, abo kawę ze sobą zabrać. Czasem na prawdę wystarczy parę sekund, by stała się tragedia. U nas, na szczęście, wszystko skończyło się dobrze. 

Pamiętajcie jednak, gdy będziecie sięgać po gazetę lub książkę, gdy wstaniecie po pilota lub po ciasteczko. 

Czasem, na prawdę wystarczy parę sekund ... . 



12 komentarzy:

  1. Przeżyliście horror. Jak dobrze że skończyło się na strachu. Dzięki, że o tym piszesz- ku mojej i innych rodziców przestrodze. To daje do myślenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokój jest zaraz obok kuchni, więc to na prawdę była krótka chwila. A to co mogło by się stać, gdyby mąż wstał parę minut wcześniej ... gdyby kawa była jeszcze bardziej gorąca ... nie chcę nawet myśleć. Ale pamiętać trzeba i mówić o tym głośno. Umiejętności dzieci zawsze bezpieczniej przecenić, niż nie docenić. Mąż pewien był, że nikt kubka nie sięgnie. Pomylił się.

      Usuń
  2. no tak chwila i może stać się tragedia!
    dobrze,że nic się nie stało!! ale strachu wyobrażam sobie ile się najedliście

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj to prawda :( Jeszcze w nocy co chwilę zaglądałam czy Oskar śpi spokojnie, czy nie wychodzi temperatura, czy nie dzieje się noc złego.

      Usuń
  3. Oj tak wystarczy sekunda aby dziecko wymyśliło coś ekstremalnego, u nas jeszcze nie ma takich akcji, ale z obserwacji dzieci znajomych wiem, że różnie to bywa. Całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety wystarczy chwila nieuwagi ... i może się stać nieszczęście.
      Strach pomyśleć co by było gdyby ... ale lekcja jest na całe (chyba) życie.

      Usuń
  4. współczuję nerwów i tego co przeżyliście! Na szczęscie skończyło sie na strachu....ale wiesz na 100% niegdy nie zrobimy zeby bylo calkiem bezpiecznie! Ale dobrze ze napisalas o tym, teraz przynajmniej moze chwile bedziemy sie zastanawiac i analizowac czy na pewnoe dziecko bezpieczne zostawiamy, nawet na te kilka sekund! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się opanować wszystkiego i wszystkiego przypilnować na 100%. Jeśli jednak choć na chwilę pomyślimy, czy na pewno wszystko zabezpieczyłyśmy w ramach swoich możliwości - to już będzie sukces.

      Usuń
  5. Zapobiegawczo nie przynoszę nigdy kawy ani herbaty do salonu, dopóki wiem że mogą zrobić krzywdę. Ale ja to do panikar należę, więc inna sprawa :P
    Współczuję przeżyć i oby nigdy więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sama też to co gorące, zawsze niosę na samym końcu i zawsze Roksankę lub męża na warcie stawiam gdy na stół coś stawiam. Czuję się wtedy spokojniejsza. Też mam nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie nam dane doświadczać takich przeżyć.

      Usuń
  6. Ja też ostrożna z takimi sprawami jestem. Ale czasami wystarczy chwila. Ostatnio Hubert dotknął gorącej kuchenki, nie wiem co mu do głowy przyszło. Na szczęście miał tylko czerwonego palca, żadnego bąbla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja staram się nie wpuszczać dzieci do kuchni gdy gotuję. Mowa tu oczywiście o chłopcach, którzy są na etapie fascynacji kuchenką i płomieniami pod garnkiem ... . Nie wyobrażasz sobie jak ja się cieszę, że skończyło się na jednym, małym pęcherzu.

      Usuń

Cieszę się z każdych odwiedzin, z każdego komentarza. Zapraszam Was do siebie licząc po cichu, że spodoba Wam się w naszym małym magicznym świecie :)