Znałam kiedyś pewną dziewczynę. Była młoda, ciut naiwna, chowana pod kloszem rodzicielskich zakazów i nakazów. Miała chłopaka, który nie przynosił jej nigdy kwiatów i kolegę, który bez okazji potrafił piękny bukiet przynieść. Miała chłopaka, który jeździł do niej na rowerze, i kolegę, który zawsze gdy potrzebowała przyjeżdżał do niej samochodem.
Rodzice źle patrzyli na jej znajomość z chłopakiem, powtarzali, by wybrała kolegę. Kolega miał samochód, miał klasę, był żołnierzem. Chłopak wciąż się uczył. Miał bogate życie towarzyskie, wtedy - nie miał nic. Kolega, był jednak wciąż kolegą, a chłopak, chłopakiem. Trwało to chyba z pół roku, aż do pewnego dnia.
Tego dnia, dziewczyna postanowiła powiedzieć chłopakowi, że przykro jej, że kwiatów nie dostaje. Że smutno, że kolega bardziej pamięta niż chłopak, i bardziej się o dziewczynę troszczy. Tego samego dnia, kolega zaproponował, że może stać się kimś więcej, że to on chce być chłopakiem. Następnego dnia, chłopak jak zwykle przyszedł w odwiedziny. Jak zwykle przywitali się buziakiem i usiedli, by móc o milionie ważnych spraw porozmawiać. W pewnym momencie, chłopak powiedział, że ma coś dla dziewczyny. Po czym wyciągnął zza pleców najpiękniejszego kwiatka, jaki kiedykolwiek był na tej Ziemi. Na długiej fioletowej, drewnianej łodyżce, wycięty chyba z wycinanek, z jednej strony z delikatnie różowymi pięcioma listkami i słonecznym środkiem, z drugiej płatki były w kolorze słońca, a środek, niczym rumieniec na jej policzkach. Był najpiękniejszy. Podarowany od serca, z serca niósł przeprosiny. Tego dnia, dziewczyna powiedziała koledze, że może być tylko kolegą, chłopakowi zaś nie powiedziała nic. Zamiast słów wystarczyły łzy szczęścia, i śmiech, gdy nazwał ją swoją krówką. Chłopak pozostał, kolega odszedł, zostawiając po sobie cienką nić zawodu. Bo myślał, że to on będzie tym wybranym.
Kolega, który przynosił bukiety, po pewnym czasie okazał się oszustem. Mężem innej kobiety, i ojcem trzech synów. Chłopak, który oprócz bukietu (który również miał wtedy ze sobą) przyniósł samorobnego kwiatka na drewnianym patyczku, po pewnym czasie został jej mężem.
Mam tego kwiatka do dziś. Na delikatnej, fioletowej łodyżce, oklejony taśmą, troszkę podniszczony zębem czasu, jest. Schowany wśród listów, ukryty wśród słów, które pisywali do siebie mimo, że widzieli się codziennie. Mam go do dziś. Jest kruchy i delikatny. Schowany głęboko, by nikt go nie znalazł, należy tylko do mnie. Ten kwiat, to moje serce. To od niego się wszystko zaczęło. Tak naprawdę dopiero on dał początek pięknej, i mam nadzieję że długiej drodze ramię w ramię.
Czasem warto posłuchać swego serca. Spojrzeć głębiej, niż to co na zewnątrz. Czasem warto nie słuchać rodziców i wybrać drogę, ku swojej przyszłości. Czasem nie liczy się cała otoczka, ale drobne gesty, nie znaczące słowa i to ramię, na którym zawsze można się wypłakać. Jednak warto posłuchać swego serca.
pięknie! obyście zawsze pamiętali sobie pomiędzy codziennością.
OdpowiedzUsuńNie jest to łatwe, ale ważne, że się staramy :)
UsuńPięknie napisane... obyście zawsze byli szczęśliwi!
OdpowiedzUsuńTego życzę wszystkim parom :)
UsuńPiękna historia a jaka prawdziwa i bliska sercu :)
OdpowiedzUsuńCZułam,ze to historia o tobie:-)Pewnie zawsze trzeba słuchać głosu serca:-)
OdpowiedzUsuńZa dobrze mnie znasz :D
Usuńwzruszyła mnie ta historia...
OdpowiedzUsuńzawsze należy słuchać serca...
Moi dziadkowie też zawsze chcieli "bogatego" męża dla mnie... a ja na przekór zawsze zadawałam się z "artystami" a ci - wiadomo - biedaki ;-)))
Oby Wasza miłość kwitła każdego dnia na przekór codzienności
Rodzice, dziadkowie chcą dla nas dobrze. Rozumiem to :)
UsuńAle to wciąż nasze życie i nasza droga.
Znamy konsekwencje naszych wyborów :)
I wybierając - godzimy się z nimi.
Pięknie!! Dużo szczęścia kochani!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńMiło czytać o takim uczuciu - dobrze wybrałaś :)
OdpowiedzUsuńPiękna historia :))
OdpowiedzUsuń