piątek, 3 października 2014

Jedna łza.

Jezu, jak zimno! Drobne kropelki deszczu były jak szpilki. Zimne, brutalnie wbijały się pod rajstopy, pod kurtkę, obiecując, że już niedługo, już wkrótce, będzie zimniej, będzie mroźniej. Jesień w swej najbardziej mrocznej postaci objawiała tego dnia swoje dzieło. Gdzie jesteś? Czekałam na męża już dobre 20 minut, marząc, by w końcu wsiąść do nagrzanego wnętrza auta. 

Na ławce, nieopodal szpitalnej wiaty siedziała ona. Drobna, niepozorna, miała może 23, może 24 lata. Biła od niej jakaś nostalgia, oczy, nieruchomo wpatrywały się w jeden punkt, zawieszony gdzieś, gdzie me oczy nie mogły dosięgnąć. Moją uwagę przyciągnęła jedna łza. Kropla cierpienia spływająca bezszelestnie po tej młodej, nieruchomej twarzy. Stałam kawałek dalej, czekając na męża, na auto, a jednak, w jakiś magiczny sposób mój wzrok co chwile powracał ku tej nieruchomej postaci. Z torebki wyjęła telefon, zerknęła, i dalej, ściskając go w dłoni, wpatrywała się w jeden punkt. Nagle, nerwowo podskoczyła spoglądając za siebie. Spod wiaty, z bocznych drzwi wyszła grupa sanitariuszy. Popatrzyła jeszcze chwilę w ich stronę. Nikt jej nie wołał, nikt na nią nie patrzył. Odwróciła głowę i zaczęła wpatrywać się w trzymany w dłoniach telefon. Może coś pisała, może jednostajnym ruchem słoni malowała na jego gładkiej szybce niewidzialne okręgi ... nie wiem. 

Zza drzwi SORu wyłoniła się postać w białym kitlu. Pani Alicja Z...? Dziewczyna poderwała się z ławki, obróciła w stronę kobiety w białym fartuchu. Nie zdążyła do niej dojść. W jej oczach, w wyprostowanej postawie widziałam malującą się nadzieję i strach. 
- Może Pani iść do domu. Spadło. 
- Ale ... rozbiegane oczy szukały w twarzy kobiety w kitlu zaprzeczenia. Szukały zapewnienia... 
- Spadło. Nic nie zrobimy. Proszę iść do domu.
- To był 12 tydzień ... Słowa wypowiedziane szeptem, brzmiały jak strzał z pistoletu. 
- Przykro mi. Tak się czasem dzieje. Jest pani przecież młoda. Jeszcze jest czas. 
     - Baśka, zaczekaj! 

Kobieta w białym kitlu podbiegła do innej pracownicy, zaczęły ze sobą o czymś rozmawiać. Dziewczyna wciąż stała, wciąż wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą stała pielęgniarka. Jak posąg, nieruchoma, nieżywa, z białą twarzą i resztką serca wypływającą potokiem z nieruchomych oczu. Łza, po łzie, powoli, żłobiły na jej twarzy nowe rysy życia. 

- Idźże Kobieto do domu! Nie stój tak na deszczu! Pielęgniarka, wracając, ofuknęła jeszcze dziewczynę.  Po co się mazać? Zaziębisz się jeszcze! Dbać o siebie trzeba. 

Dziewczyna drgnęła, spojrzała na pielęgniarkę, i powoli odwróciła się w stronę ławki. 
- Posiedzę jeszcze chwilkę. Czekam ... ma przyjechać ... .  
- Nie ma na co czekać! Idźże do domu! 
- Chłopak ma po mnie przyjechać. 
- Chłopaka miał tu być, z Panią! A nie! To poczekaj Pani tam pod wiatą, a nie tak na deszczu ... Dodała jeszcze ciut cieplejszym tonem i zacierając z zimna  ręce, wróciła na ciepłą  Izbę Przyjęć. Dziewczyna po cichu, ze spuszczoną głową wróciła na ławkę. Schowała telefon, i znów zamarła w bezruchu. 

Zza drzwi nieopodal wyszła para. Z gwiazdami radości w oczach, czule opatulili malutki tobołek, spoczywający spokojnie w podróżnym nosidełku. On, w jednej ręce niósł torby,  w drugiej, dźwigał najpiękniejszy ciężar ich życia. Ona szła obok, co chwila poprawiając przesuwający się róg kocyka. Zapatrzeni w swoje szczęście, nie zwrócili uwagi na cichą postać, siedzącą tuż obok, na ławce. 

Dziewczyna zamarła, ze wzrokiem wpatrzonym w to nosidełko, i ten kocyk poruszany co chwila ruchem maleńkich, słodkich i obcych przecież,  rączek. W raz z każdym oddalającym się krokiem nie jej przecież dziecka, z jej oczu spływała coraz większa fala łez. 

- Jestem, chodź. Podskoczyłam zaskoczona, wyrwana z cudzego koszmaru, czując na swych ramionach dłonie mojego męża. 
-Czemu płaczesz? 
Podniosłam na męża, mokre od łez spojrzenie. 
- Tamta dziewczyna ... straciła chyba dziecko. 
Mąż spojrzał nad moją głową w stronę, którą pokazywałam. 
- Choć, bo dzieci dziadków pomordują jak będziemy tak stali. 

Gdy zamknęły się za mną drzwi auta, spojrzałam jeszcze w stronę ławki. Na przeciwko niej klęczał na ziemi  chłopak. W niemej rozpaczy, obejmując się, stykając się głowami, zamarli w bezruchu oboje. W pewnym momencie podniósł na nią swe oczy, przetarł palcem, spływającą po jej policzku łzę. Wstał i pomógł jej wstać. Zgarbionej, z pochyloną nisko głową, z całym ciężarem życia na plecach. Chwycił ją pod ramię, wspólnie zrobili pierwszy, nowy krok. 

Spojrzałam na męża, który jak ja, nieruchomo wpatrywał się w niemą scenę rozgrywającą się na naszych oczach.
- Jedźmy już, bo na prawdę wykończą dziadków. 

Mąż spojrzał na mnie i bez słowa ruszyliśmy w kierunku domu. 
- Może kupimy im po czekoladce? Dawno nie mieli, a tak je lubią? Zatrzymaliśmy się pod sklepem, zrobiliśmy szybkie zakupy, by za chwilę utonąć w uścisku małych łapek Mama! Tata! Wyściskani, wycałowani, obdarowani słodkościami, pobiegli pałaszować słodkie skarby. 

Obejmując się jeszcze chwilę staliśmy w bezruchu, na środku pustego już przedpokoju. W naszych oczach, malowała się wdzięczność. 


Tak się cieszę, że mamy ich wszystkich ... 

13 komentarzy:

  1. a u mnie się pojawiło kilkanaście łez na twarzy nie potrafię sobie wyobrazić tego bólu tego uczucia.
    ach muszę szybko coś innego przeczytać bo cały dzień będzie mi to krążyć po głowie, pogłaskałam mój rosnący brzuszek zastukałam aż Ulcia w brzuszku zaczęła się wiercić oj nie wiem czy poradziłąbym sobie z taką stratą. Tak mi smutno i przykro nawet nie widziałam tej dziewczyny a współczuję jej z całego serca

    OdpowiedzUsuń
  2. Łzy płyną, wspomnienia wracają :( piękny acz niesamowicie smutny wpis

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie prawdziwe, życiowe, wzruszające.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak większość... ryczę teraz... niektórzy tak pragną dziecka i tyle spotykają trudności, kłód. To niesprawiedliwe, że w tym samym czasie ktoś wyrzuca innego, małego człowieka do kosza :(. Życie wszystko weryfikuje. Jaka ja jestem wdzięczna Bogu, ze to, że mam moją półtoraroczną miłość, mojego Syneczka :). Pozdrawiam Cię serdecznie i zapraszam na mój blog: http://laydymami.blogspot.com/ .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie nie jest sprawiedliwe. Chyba nigdy nie było. Niektórych rzeczy nie da się wytłumaczyć, nie da się zrozumieć. A mimo to, mam gdzieś w sercu nadzieję, że ta sytuacja dała im coś pozytywnego. Że był w tym jakiś sens.

      Usuń
  5. "Baśka zaczekaj"...... Nawet w takich sytuacjach jesteśmy trybikiem w machinie służby zdrowia..... Tragiczne!!! Oczywiście, że wyję.... Jestem mamą po dłuuugich latach starań. Ale JESTEM.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta sytuacja, cała ta sytuacja, uświadomiła mi, ogromną "znieczulicę", tej Pani. Nie poczekała, nie zaprosiła do środka, nie posadziła dziewczyny na krzesełku, nie dała łyczka wody, czasu, odrobiny prywatności ... . Ot, kilka słów, rzucone na dworze, i pęd dalej. Jakby To wszystko, nie miało znaczenia. Ot, kolejny przypadek, odchaczony, odfajkowany, życie toczy się dalej ... . Każda z Nas, widząc, czytając, uroniła gdzieś łzę. Podejrzewam, że każda w innym momencie. Ale tak naprawdę, to, co najbardziej kłuje w oczy, to tragedia przekazana w tak ... bezduszny? sposób. Ot, wylało się mleko, gdzieś przekazano kartę, ktoś stracił dziecko, nic ważnego, zasługującego na chwilę ciszy, odrobinę prywatności, pocieszenia ... potraktowania sytuacji z wyczuciem i zrozumieniem.

      Cieszę się, że Twoja historia, ma szczęśliwe zakończenie. Mogę się tylko domyślać, że siedziałaś kiedyś tak ... na tej ławce ... . I już sama ta myśl napawa mnie ogromnym smutkiem. Że to nie jeden przypadek. Że wciąż, gdzieś, ktoś tak cierpi. Że codziennie, któraś z nas, kobiet, siedzi na jakiejś ławce a z jej oczu wypływa życie łez.

      Usuń
  6. Pięknie to napisałaś ;( aż braknie słów

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdych odwiedzin, z każdego komentarza. Zapraszam Was do siebie licząc po cichu, że spodoba Wam się w naszym małym magicznym świecie :)