Tak wiele myśli w ciągu dnia kłębiło mi się w głowie, a teraz, gdy dzieci zasnęły, temperatury ( w miarę) obniżone i jest piękna cisza - u mnie w głowie pustka ... .
Ależ ja wiem, że to zmęczenie, że powinnam położyć się, odpocząć ... nie mogę.
Nie mogę pozbawić się chociaż tych paru minut, podczas których, klikając w klawiaturę pozbywam się z głowy i przelewam na bloga myśli.
Nawet jeżeli są małe, nie ważne, nie istotne ... to nie ważne.
Dziś chorobowo w dalszym ciągu. U Janka z ciut niższą temperaturą, ale za to bardziej płacząco, bardziej marudnie i cierpiąco. U Roksanki widzę bardzo niewielką poprawę. W sumie dopiero teraz wychodzi jej kaszel i katar, przez moment nawet nie miała gorączki ... ale co z tego jak za chwilę było 39,5'C. I też marudnie, też jęcząco, bo jak ma być. Po cichutku liczę na to, że jutro będzie lepiej. Że zje coś więcej niż kilka łyżek wywaru z zupki i parę biszkoptów.
Troszkę zmieniając temat, stwierdziłam jednak że jako mama daję radę :)
W nocy z wtorku na środę, o pierwszej godzinie, doglądając jeszcze choróbek moich, już padając na łóżko swoje ukochane, w przytomności umysłu nastawiłam budzik, na drugą, coby stan gorączkowy Roksanki kontrolować na bieżąco (za blisko do 40'C było żeby pospać). Niestety, obudziłam się dopiero o czwartej, i biegiem leciałam sprawdzić czy wszystko w porządku, czy nie za wysoko, czy śpią, czy mają wszystko co potrzeba ... wiecie pewnie jak to jest. Było oczywiście w porządku, ale ... poczułam się winna, bo jak to możliwe, że nie wstałam, że nie obudziłam się na czas ... .
Jako że siedziało mi to na duszy i gniotło mnie boleśnie, powiedziałam Mężowi o tym, jaka ja zła i niedobra jestem. I co się okazało? Budzika może i nie słyszałam, ale mąż, wiedząc że to nie jego jeszcze pora, obudził mnie (podobno, bo ja kompletnie nic nie pamiętam). I poszłam do dzieci, sprawdziłam, stwierdziłam że jest dobrze i spokojnie wróciłam do łóżeczka mojego kochanego i do kołderki i do podusi ... .
To mnie zaskoczył kompletnie ... .
To ja z sumieniem swoim matczynym pół dnia walkę toczyłam, a tu okazało się, że nie potrzebnie, bo ja nawet przez sen dzieci kochane doglądam.
I nawet nie jestem tego świadoma ...
A teraz się zastanawiam skąd u mnie taki mechanizm ... czy tylko ja tak mam?
Bo chodzić po domu, sprawdzić gorączki, zrobić okłady i jeszcze maluszka nakarmić ... i to wszystko nie przerywając sobie snu ... nie ... Ja chyba jestem jednak super mamą :)
Wiem, nie jedyną, bo pewnie wiele z Was tak ma, lub miało, ale to jednak podnosi na duchu.
I nawet we śnie można robi wiele rzeczy na raz :)
Kochana moja głowa do góry choroby odejdą i będzie dobrze, a co do wyrzutów, kto ich nie ma? ja ciągle walczę z tym że może za mało z siebie daje, czasem jednak zmęczenie bierze góre. Renia123mala
OdpowiedzUsuńMy chyba już tak mamy, że zawsze chcemy dać więcej, zrobić lepiej, więcej, piękniej i dokładniej. A że tylko dwie ręce ... :) radzimy sobie jak możemy :)Pozdrawiam i Bardzo dziękuję za miłe słowa :)
OdpowiedzUsuńJa to tylko podziwiam i szanuję za wytrwałość:) oby tak dalej a w przyszłości to się odda:)
OdpowiedzUsuń