wtorek, 9 kwietnia 2013

Mistrz kierownicy atakuje

Ha!!
Muszę się pochwalić :)
W niedzielę, dzięki przekorze losu, sprytowi Męża i opieszałości Pana Ś, 
(który zakupiwszy od nas używany Bojler, który od ponad pół roku kurzył się w łazience - postanowił wybrać się po niego akurat w momencie,
 gdy szykowaliśmy się na zapowiedzianą dwa dni wcześniej wizytę u Rodziców moich kochanych), wsiadłam, po raz pierwszy od dwóch i pół roku za kierownicę. 
Dowiozłam siebie i dzieciaczki przede wszystkim bezpiecznie na miejsce, 
strat większych na drodze nie powodując ...
 i nawet dziur kilka na drodze jak ser szwajcarski wyglądającej kilka udało mi się ominąć.
Jestem z siebie dumna. 
Inna sprawa, że widząc iż innego wyjścia nie mam, zwlekałam z wyjazdem jak długo tylko się dało.
 Ze łzami w oczach, przerażona, że oto ja, po takim czasie, 

dzieciaczki moje kochane mam w auto wsadzić i dowieźć bezpiecznie
 do rodzicieli moich kochanych, 
wsiadałam za kierownicę na galaretowatych nogach.
 Że ręce po jeździe drżały mi tak, że miałam problem by sobie obiad a talerz nałożyć 
- ku uciesze domowników wszystkich,
 dla których panika moja zupełnie irracjonalną się zdawała. 

O tak, bałam się strasznie.
Jestem z siebie dumna, że udało mi się ten strach przezwyciężyć. 
Że wygrałam, sama z sobą. Dałam radę. 

Wiem, to takie nic. 
Przecież mam prawko od 18 roku życia. 
Przecież już jeździłam. 
Ale ... . 

Wiecie, że mój mąż próbował już od narodzin chłopców do powrotu za kierownicę mnie namówić?
Nie chciałam. 
Bałam się, panicznie się bałam. 
I pojechałam. 
I dojechałam. 
Cała. 
Zdrowa. 
Trzęsąca się z nerwów, ze stresu, ale bezpieczna. 

Pogoda dopisała, było ciepło, rodzinnie i miło. 

Ale wygłupić oczywiście się musiałam. A jak. 
Przeważnie, gdy w mieście jesteśmy,
 to korzystając z okazji zakupy większe robimy, 
coby zapasy uzupełnić i nie być zdanym na łaskę lub niełaskę małego wiejskiego sklepiku,
 który wybór jakiś ma, ale nijak się on nie umywa do marketów ...
Zabrałam więc siostrę moją, zawinęłam pod pachę i poszłyśmy. 
A wiecie, że mnie samej na zakupy się nie puszcza, bo portfel kurczy się wtedy w tempie zatrważającym, a ja dokładam ... i dokładam ... i dokładam. 
Dołożyłam więc. 
Przeszło piętnaście kilo tego wyszło!!

O Gamoniu!!
No to mną trzeba być, żeby na pieszo,
 po takie zakupy, dwie kobietki, na szpilkach 
(bo jak inaczej - toć niedziela),
 bez wsparcia męskiego iść
 i jeszcze do jednej wielkiej torby wszystko upchnąć,
(oprócz ośmiu kartonów mleka i wielkiej butli oleju, bo i miejsca w torbie po prostu zabrakło) ...

O tak. 
Zgadnijcie, kiedy pomyślałam o tym, że jeszcze trzeba to do samochodu, 
który pod domem rodziców obijał się, donieść?

Kiedy na to wpadłam?
Otóż oświeciło mnie, gdy czas był z wózka sklepowego torbę wielką, 
mleko nieszczęsne i olej wytachać ... . 
Dałyśmy radę.
 Choć debata zaczęła się wtedy czy aby wózka owego nie zawinąć
 i po wypakowaniu zakupów nie oddać ... . 
Ale nie. Postanowiłyśmy razem, że w kobietach siła. 
Wzięłyśmy więc torbę, mleko pod pachę wcisnęłam i siostrę na drogę olejem obdarowawszy, ruszyłyśmy. 
Stękając, kwękając i ksztusząc się co chwila ze śmiechu, 
rozbawione wizją pozbawienia się palców rączką od torby ... 
lub stałym skurczem mięśni reki, lub urwaniem po prostu całej kończyny takim ciężarem obciążonej. 

Cudem jakimś - dałyśmy radę. 
Może, następnym razem uświadomię sobie wcześniej, 
że gdy jedzie się na zakupy bez męskiego wsparcia kupuje się tyle, 
by udźwignąć to jakoś, 
lub zostawia się to zadanie na dzień następny. 
Toś Mąż codziennie d pracy do miasta jeździ ... to i zakupy mógłby zrobić. 
Ale nie! Postanowiłam, to i zrobiłam. 

Mąż śmiał się tylko, gdy poprosiłam go o wypakowanie rzeczonych zakupów z samochodu, i robiąc kolejne tury pytał ... dużo jeszcze?




4 komentarze:

  1. Gratulacje odwagi :) Ja bym żyć nie mogła bez siedzenia za kierownicą więc jeździłam do porodu prawie i zaraz po z moją malizną :D
    Z zakupami to sobie życie ułatwiłaś ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zrezygnowałam z jazd w ciąży po sytuacji, gdy będąc z Roksaną w ciąży, w czasie prowadzenia samochodu zrobiło mi się na kilka sekund czarno przed oczami, ocknęłam się na drugim pasie, przed skrzyżowaniem, samochód jechał wprost na pobliskie drzewa ... cudem jakimś wyprowadziłam auto na prostą, cudem - nie jechało żadne inne auto. Jeszcze dzisiaj, piszą to, mam dreszcze gdy wyobrażę sobie co się mogło stać ...

      Usuń
  2. Gratulacje!!! Ważne byśmy my mamuśki były mobilne :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby wiem i nie raz walczyłam sama ze sobą ... jechać, nie jechać ... i nie jechałam. W końcu jednak trzeba było :)

      Usuń

Cieszę się z każdych odwiedzin, z każdego komentarza. Zapraszam Was do siebie licząc po cichu, że spodoba Wam się w naszym małym magicznym świecie :)