Zator chyba powoli mija, a mnie znów wzięło na wspomnienia.
Przypomniały mi się początki karmienia.
Zauważyłam, że bardzo często mamy karmiące maleństwa butelką są postrzegane jako te gorsze
. Wiele osób uważa, że mniej kochają, mniej się starają, są egoistyczne i dobro dziecka mają gdzieś
. Ja karmię piersią, ale mamy karmiące butelką doskonale rozumiem.
Super poradniki mówią, że karmić może każda mama, każda jest w stanie,
tylko nie wszystkim się chce powalczyć o dobro maluszka, poćwiczyć i karmienie samo przyjdzie.
Może i przyjdzie.
Tak samo jak mówią że smoczki są złe, osłonki są złe, dokarmianie jest złe.
Czy zawsze? I czy na pewno?
Pozwólcie, że opowiem, jak to u mnie z tym karmieniem było ...
Gdy Roksaka przyszła na świat, bardzo się bałam pierwszego karmienia.
Miałam czego.
Na skutek dwóch operacji wycięcia włóknakogruczolaków moje sutki były wklęsłe,
nie było za co złapać, nie było czego kruszynce do buźki przystawić.
Byłam pewna, że nie dam rady karmić.
Jednak położne nie pytały mnie o zdanie. Przyszły raz.
Na siłę wsadziły malutkiej do buźki kawałek mojej piersi. Zaczęła ciągnąć - poszły.
To była ich pomoc. Po porodzie leżałam na osobnej sali - na septycznym.
Żeby porozmawiać z kimś, zapytać, musiałam minąć całą ginekologię, patologię ciąży
i dopiero tam, na poporodowym, na drugim końcu dłuugiego korytarza mogłam o pomoc i poradę poprosić. Jednak pielęgniarki z ginekologii na spacery nie pozwalały. Miałam być przy dziecku.
Miałam dbać, by moje dziecko nie przeszkadzało innym pacjentom.
Fajnie.
Roksanka urodziła się o 14,00.
Około 20 poszłam poprosić pielęgniarkę z ginekologii o wezwanie do mnie położnej.
Nie mogłam przystawić Roksanki do piersi. Nie przyszła.
Malutka, wymęczona płaczem - zasnęła. Około 22 poszłam po raz drugi.
Nowa zmiana, nowa pielęgniarka, przyszła sama.
Znów wsadziła moją pierś do buźki malutkiej i kazała tak siedzieć.
"Co potrzeba to sobie wyciamka mała."
Nie wyciamkała.
Około północy chciałam iść sama.
Cofnęła mnie mówiąc że zaraz zadzwoni ... dzwoniła dwa razy.
Nikt nie przyszedł.
Moje maleństwo, pierwszy dzień na świecie, głodne leżało obok mnie i płakało.
Zanosiło się. Z głodu. Ja czekałam.
Nieprzytomna ze zmęczenia, z zawrotami głowy, na uginających się nogach o 4 nad ranem włożyłam malutką w "łóżeczko" i wyszłam z nią na korytarz.
Nie ważne dla mnie były przeciągi, bakterie, wirusy, ciszę nocną miałam w dupie.
Nie myślałam o tym w ogóle.
Obudziłam całą ginekologię.
Pielegniarka wyskoczyła zaspana ze swojej kanciapy.
Kazała wracać.
"Nie. Nie wrócę. Moje dziecko jest głodne! Nie jadło od 20. Nie mogę przystawić".
Stałam i darłam się na korytarzu zanosząc się razem z malutką od płaczu.
Pielęgniarka nie puściła mnie dalej, ale przy mnie zadzwoniła po lekarkę.
Powiedziała, że wpadłam w histerię.
Pani doktor była u mnie może po minucie. Z mlekiem.
Nakarmiła malutką i poszła. Po drodze zwymyślała pielęgniarkę. Mają informować.
Po pół godzinie przyszła znowu.
Roksanka spała, ja siedziałam jeszcze chlipiąc pod nosem i patrząc na moje nakarmione sztucznie dzieciątko. Byłam wściekła, że nikt mi nie chce pomóc, nikt nie chce poradzić.
Byłam wściekła a moje piersi, na moje ciało na samą siebie. Dostałam jakąś tabletkę.
Wiem, że było już jasno gdy udało mię zasnąć. To była pierwsza próba.
Pierwsza bolesna lekcja macierzyństwa.
Lekcja samotności.
Bo będąc tam w szpitalu, gdzie niby taka opieka i lekarze, pielęgniarki, położne byłam sama.
Rano przyszła kolejna zmiana. Myślicie że przyszły z mlekiem?
Nie.
Dowiedziałam się że każda kobieta ma karmić piersią.
Gdy powiedziałam że nie mogę, nie daję rady położna obejrzała moje piesi i zapytała z wyrzutem gdzie ja mam sutki. Gdzie mam sutki.
Kazała natychmiast zadzwonić do męża żeby kupił i przywiózł mi kapturki.
Mąż przyjechał tak szybko jak mógł, przywiózł kapturki.
Udało się. W końcu się udało. Nakarmiłam moje dziecko.
Gdy pod wieczór przyszła kolejna zmiana, znowu zostałam zwymyślana, za fanaberie.
Mam karmić piersią, a nie przez gumę.
Znowu przystawianie na siłę, znowu psioczenie na moje piersi, że co one takie, że to nienormalne. Pamiętam to do dziś.
Gdy tylko wyszła z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i z uczuciem wyższości malującym się na twarzy - bo udało się włożyć pierś do buźki - wyjęłam moje kapturki.
Już wiedziałam że nie mogę ich słuchać.
Karmiłam przez nie, a gdy słyszałam na korytarzu zbliżające się kroki chowałam je i przerywałam karmienie. Malutka chyba rozumiała bo i nie buntowała się zbytnio.
Patrzyła tylko na mnie swoimi pięknymi oczkami, czekając aż minie inspekcja.
Trzeciego dnia, w mojej sali zjawił się położnik.
Tak - mężczyzna,
chciał zobaczyć, jak sobie radzę.
Gdy wyjęłam pierś chcąc przystawić malutką zerknął tylko i wyszedł.
Wrócił po chwili z obciętą z jednej strony strzykawką.
Powiedział jak ćwiczyć sutki, ze da się je wyciągnąć, muszę tylko ćwiczyć.
A póki co zalecił karmienie przez kapturki i próby przystawiania bez nich.
Bez zbędnych komentarzy, bez mieszania mnie z błotem, spokojnie i życzliwie zaczął tłumaczyć co jak. Zapytał również kiedy kąpano Roksankę.
Kąpano?
Nikt nie kąpał mojego dziecka.
To on pierwszy zainteresował się nami na prawdę.
Wykąpał malutką, powiedział jak, pokazał, poradził jak dbać o pempuszek.
Tego samego dnia wieczorem puścili mnie do domu.
Tego położnika widziałam tylko raz w życiu - wtedy gdy do nas przyszedł.
Ale pamiętam go do dziś.
To dzięki niemu, po trzech miesiącach udało mi się przystawić Roksankę do piersi bez osłonek.
To dzięki niemu uwierzyłam, że jednak mogę dać radę jako mama.
Jednak te dni na długo zapadły mi w pamięć.
Roksanka niedługo będzie miała pięć lat, a jeszcze teraz, gdy piszę tego posta,
obrazy jak żywe stają mi przed oczami.
Każdy dzień, każda chwila, każdy moment w tym przeklętym szpitalu wryły mi się w pamięć na zawsze.
Dla tych dziewczyn, które mają jeszcze wszystko przed sobą mam tylko jedną radę.
Dowiadujcie się o swoje prawa i walczcie o nie.
Dla dobra waszego i waszych dzieci.
Normalnie zaorać, co się dzieje w polskich szpitalach. I to najczęściej najgorsze są kobiety odpowiedzialne za laktację. Mnie się trafiła bardzo fajna babka, ale Twoja opowieść to niestety normalność. A co do "gorszych butelkowych", ostatnio zostałam nazwana w mejlu "kobietą pewnego pokroju" albowiem karmię butlą, nie śpię z dzieckiem (mała śpi u siebie, bo tak wszystkim i jej samej najwygodniej) i co najgorsze i najważniejsze zarazem: nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia! Normalnie jak mi nie wstyd! ;)
OdpowiedzUsuńJa z dziećmi nie śpię (staram się przynajmniej bo róźnie to wychodzi) Bo uczę od małego spania w łóżeczku. Spanie z rodzicami uważam za głupotę. Zwłaszcza, że jak człowiek jest bardzo zmęczony to nawet przez sen krzwdę może zrobić (słyszałam np o przypadku zaduszenia maleństwa). Karmienie butlą w końcu po coś wymyślono ... także chwała ci za to że nie masz wyrutów. Swoją drogą ciekawie jak bardzo cieszą się mężowie mamuś które z maleństwem śpią ... .
Usuńadiego karmiłam dwa miesiące ,potem butla, z gabi był problem z zastojem, nawałem ,ale karmiłam do 11 miesięcy ( ze względów ekonomicznych - sztuczne mleko kosztuje ),melci tez karmię - pijawka , gryzoń mały ,ale karmienie butla jest tez ok , ja wychowałam sięna butki i jaki okaz jestem :)
OdpowiedzUsuńa jeśli chodzi o szpital ... jak melci się urodziła to pielęgniarka po pierwszej dobie sama ją podkarmiła ,bo stwierdziła ,ze tez muszę się przespać - ot takie ludzkie podejście ,gdy pokarmu jeszcze było malutko
A zasnęłaś? Jataki gamoń jestem, że jak nie miałam dziecka przy sobie to spać nie mogłam :P Ale to chyba przez Oskara przepuklinę mosznową. Czułam się spokojniejsza widząc ze są u mnie.
UsuńJa też spać nie mogłam w szpitalu.. córkę 5 miesięcy karmiłam piersią i nie uważam,że jestem jakaś lepsza od mam,które karmiły butlą..sama na nia przeszłam po 5 miesiącu..świadomie...karmienia piersią miałam dość... i niech ktoś spróbowałby mnie pouczać,czemi i po co.. :) pozdrawiam i gratuluję :)
OdpowiedzUsuńBrawo za odwagę :)Cieszę się że są ludzie, którzy nie oczerniają innych i mają odwagę bronić własnego zdania :)
Usuń