poniedziałek, 10 czerwca 2013

Cholera

Takie miałam wielkie plany ... od kilku dni układałam już sobie w głowie, co napiszę, jak przedstawię ten wczorajszy dzień ... i jak będzie pięknie, jak będzie wspaniale - bo festyn wczoraj u nas i zabawy mnóstwo i czyste szaleństwo ...

Lipa. 

Dziewczyny w narzekaniu przeszły same siebie, żądając coraz to nowych atrakcji (wszystkich płatnych) coraz to nowych zakupów ...( kto widział balony za 15 zł!!!??? Poszaleli wszyscy czy jaki czort?)  i rycząc co kawałek ... bo to, a tamto i to i tamto ... i w sumie na festynie spędziliśmy całe pół godziny ... po czym uciekliśmy do domu. 

Nie ten dzień, nie te humory, nie te nastroje i jakoś tak ... no lipa po prostu. Nawet zdjęć nie mam ... bo zamiast relaksować się to ciągle szukałam Roksany wzrokiem, bojąc się że zaginie gdzieś w tłumie ludzi kulających się z kuflami  w połowie wypełnionymi piwem.  

Wierzę oczywiście że dla masy ludzi impreza była udana bo w sklepie ani lepszej wędliny, ani grama jajek ani surówki nie zastaniesz ... będą po szesnastej. Ehh ... nijak to się ma do mojego na 14 obiadu zaplanowanego. Będę musiała gulasz zrobić albo potrawkę schaba mojego przy tym marnując ... bo musi być dzisiaj akurat zrobiony ...

Zabawa podobno trwała do rana - nie wiem. Z tych nerwów z tej złości i jakiegoś takiego niepokoju razem z dziećmi zasnęłam i o 21 nie było już mnie wśród żywych. 

Aczkolwiek przy porannych zakupach zauważyłam i odnotowałam znacząco mniejszą aktywność mamuś i większe niż co dzień migracje płci męskiej z napojami maści różnej - o dziwo bez procenta. Czyli tego było aż nad to. 

Ale cel był szczytny, Wszak na szkołę do której moja latorośl od września śmigać będzie zbierane było! 

Jedna mnie tylko nachodzi refleksja ... kagańce im kupić i smycze już na zaś sobie sprawić? Czy odpuścić takowe imprezy na lat co najmniej kilka aż dziatwa moja rozumniejsza ciut będzie? 

Roksana to w ogóle pobiła rekord w podnoszeniu mi ciśnienia ... to że ganiała wszędzie jak kot z pęcherzem tego się domyślacie pewnie ... że wioska nie duża to i ludzie znani - też norma. Ale żeby moje dziecko do innych podchodziło pytając o pieniądze? Bo mama i tata mi nie dadzą a ja chcę ... toż jak to usłyszałam zupełnie przypadkiem zresztą to myślałam że wtłukę! Na prawdę! Miałam przemożną ochotę wziąć ją, przełożyć przez kolano i tak dupę przetrzepać ... jedyne co zrobiłam to przeprosiłam zaczepianą osobę, bez słowa złapałam Roksanę za rękę, przez zęby rzekłam  - wychodzimy - i wyszliśmy. Tak, tak marudzenie u dzieci jeszcze znieść można, odmowa uczy - że nie zawsze wszystko i wtedy kiedy się chce ... ale że dziecko moje na pomysł wpadnie żeby innych o pieniądze prosić ... nie wpadłabym. Rodzina - ok. Ciocia, Wujek, nie wolno ale do przeżycia - zwłaszcza że wiedzą że dawać nie mają i nie dają. Ale do obcych ludzi, bo rodzice nie dają ... ehh ... szkoda gadać w  ogóle. 

Tylko niesmak jakiś taki do dzisiaj siedzi i gorycz taka ... bo miało być tak pięknie ... a było ... 

4 komentarze:

  1. ha ha ha wybacz, ale uśmiałam się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. boniu jak dobrze że ja na dni"miasta" mojego rodzinnego się nie wybrałam, popsute auto mnie uratowało. Toż juz widzę oczętami wyobraźni mojej - mój wkurw hahaha

    dobrze że spać szybko się zwinęły ;)
    pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj ja też się bardzo cieszę że tak szybko spać poszły ... i ja z nimi ... :D

      Usuń

Cieszę się z każdych odwiedzin, z każdego komentarza. Zapraszam Was do siebie licząc po cichu, że spodoba Wam się w naszym małym magicznym świecie :)