Są wydarzenia, które wpływają na całe nasze życie.
Są momenty, których nie zapomnimy nigdy.
Są twarze, które na zawsze zostaną w naszych sercach.
Jest rok 2004.
Siedzę przy szpitalnym łóżku, w nim moja, wtedy czteroletnia siostrzyczka, która spadła ze strychu.
Rodzice zostać wtedy akurat nie mogli.
Zostałam ja.
W pokoju obok słychać było cichutki płacz dziecka.
Weszłam do jasnej, przestronnej sali.
Na środku stało jedno jedyne łóżeczko.
Obraz, jaki ukazał się moim oczom, zostanie w moim sercu do końca życia.
W łóżeczku leżał Anioł.
Niespełna roczna dziewczynka.
Jej oczy w kolorze jaśniutkiego, błękitnego nieba okalały piękne, prawie białe, długie gęste rzęsy, które sięgały brwi.
Malutkie, różowe usteczka układały się w podkówkę.
Oczy spoglądały wciąż w jeden punkt, szukając tego, czego tylko Anioły mogą szukać.
Tylko powiększona główka, i dren z pod plasterka wystający wskazywały, że malutka jest poważnie chora.
Zawołałam pielęgniarkę, a gdy przyszła - wyszłam.
Oszołomiona, ogłupiona.
W szpitalu spędziłam wieczór, całą noc i ranek, a do niej nikt nie przyszedł.
Gdy przyjechał Tata, powiedziałam mu o dziewczynce z sali obok.
Poprosiłam, by dowiedział się czegoś więcej.
Okazało się, malutka ma Wodogłowie, że jest bardzo chora ... że rodzice do niej nie przychodzą.
Byli, może ze dwa razy.
Na chwilę.
Aniołek rok prawie leżał w szpitalu.
Sam.
Gdy tylko mogłam, zaglądałam do niej.
Śpiewałam kołysanki, nuciłam cokolwiek, melodie, które miałam w sercu.
Mówiłam do niej cichym głosem mając nadzieję, że mnie słyszy.
Lekarze zauważyli, że nasza rodzina zagląda nie tylko do mojej dochodzącej do siebie siostry, ale też do tej samotnej Kruszynki.
Poprosili Tatę, czy mógłby zostać jej chrzestnym.
Chrzest odbył się w szpitalu.
Nie było kwiatów, nie było radosnego oczekiwania, kolorów i gwaru. Był ksiądz, Tata i pielęgniarka ... i rodzice.
Przyjechali na chrzest, by zaraz po nim odjechać.
Jedyne, co udało się, to dać im numer telefonu. Z prośbą, by informowali go o losach Aniołka. Krótko po tym telefon zadzwonił.
Anioł wrócił do swego Domu.
Tego prawdziwego, gdzie wszyscy są równi.
Gdzie nikt nie wstydzi się swej odmienności.
Gdzie nie ma chorób i wszyscy się Kochają.
Kruszynka wróciła do świata, w którym wierzę, że w końcu była szczęśliwa.
Płakaliśmy wszyscy.
Płakaliśmy nad losem Aniołka, który przyszedł do nas na chwilkę, by za chwil parę wrócić do Nieba.
Jej nie można już pomóc.
Ale można pomóc innym.
Wojtuś urodził się 3 marca 2013 roku.
I on został sam na świecie.
Rodzice zostawili go w szpitalu.
Jest bardzo chory.
Tak jak mój Aniołek ze wspomnień cierpi na Wodogłowie.
Cierpi też na rozszczep kręgosłupa i stopy końsko - szpotawe.
Ale jest dla niego nadzieja.
Aby mógł zacząć chodzić, konieczna będzie długa i kosztowna rehabilitacja.
Rodzice mu nie pomogą, ale bardzo wierzę, że znajdą się Anioły, które będą chciały mu pomóc.
Jeden Anioł już się znalazł.
To Magda,
która prowadzi bloga
Tam też znajdziecie informacje w jaki sposób możemy pomóc Wojtusiowi.
Ale nie tylko jemu,
bo w:
Domu Pomocy Społecznej Dla Dzieci
w Poznaniu
są też inne Aniołki, które potrzebują naszej pomocy.
Jeżeli jesteście w stanie pomóc, zapraszam na bloga Magdy.
Tam znajdziecie wszystkie potrzebne informacje.
Wojtuś potrzebuje nie tylko środków na leczenie, ale też pampersów, ubrań, zabawek ...
z Magdą można skontaktować się poprzez e-mail:
matka.wygodna.tez.czlowiek@gmail.com
Na FB zostało utworzone specjalne wydarzenie
O Wojtusiu można przeczytać również TUTAJ
Pamiętajmy, że dlasze losy Wojtusia zależą właśnie od nas.
Dajmy mu to, czego rodzice dać mu nie mogli.
Dajmy nadzieję!
o matko...poryczałam się ...
OdpowiedzUsuńdziękuję !!!!!!!! jesteś Kochana !!!
To Tobie należą się podziękowania :)
Usuń:)
OdpowiedzUsuńBoże... mam łzy w oczach :(
OdpowiedzUsuńTak ciężko jest patrzeć na krzywdę dziecka. Ja nigdy nie mogę się z takową pogodzić. Zawsze gdzieś w sercu zostaje pytanie - dlaczego ...
Usuńto się poryczałam no ......
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że ja sama pisząc tego posta, przypominając sobie tą małą kruszynkę miałam w oczach łzy. Tyle już czasu minęło, a ja wciąż ją pamiętam.
UsuńWzruszająca historia... obie takie są...
OdpowiedzUsuńOkropne, że można zostawić swoje dziecko, udawać, że go nie ma, nie było...
Wojtusiowi trzeba pomóc więc... pomożemy ;-)))
Dziękuję
Usuńnie da się nie płakać... bardzo wzruszające, szalenie smutne. Pocieszające w tym wszystkim jest to, że to Maleństwo, ten Aniołeczek spotkał Was, a teraz jest Waszym Aniołem.
OdpowiedzUsuńWojtusiowi i Jego 3 miesięcznej koleżance z sali pomoc potrzebna, więc i my pomożemy. Zaraz też stworzę post na swoim blogu. Razem możemy więcej!
Bardzo dziękuję! Przyda się każda pomoc!
Usuń
OdpowiedzUsuńSMUTEK ROZRYWA NA STRZĘPY MOJE SERCE I MYŚLI,zamiast budować ,/a tak prosił nie stawiajcie mi pomników/ co raz to okazalsze pomniki naszego kochanego JANA PAWŁA II zbudować SZPITAL POMNIK IMIENIA ŚWIĘTEGO JANA PAWŁA II,jak najlepiej i bogato wyposarzopny we wszystko co te chore ANIOŁECZKI będa potrzebować,na pewno milszy byłby MU taki pomnik
SMUTEK ROZRYWA NA STRZĘPY MOJE SERCE I MYŚLI,zamiast budować ,/a tak prosił nie stawiajcie mi pomników/ co raz to okazalsze pomniki naszego kochanego JANA PAWŁA II zbudować SZPITAL POMNIK IMIENIA ŚWIĘTEGO JANA PAWŁA II,jak najlepiej i bogato wyposarzopny we wszystko co te chore ANIOŁECZKI będa potrzebować,na pewno milszy byłby MU taki pomnik
OdpowiedzUsuń