niedziela, 22 grudnia 2013

A spokój na ziemii ...

Przyszedł ten czas, kiedy dzieci snują się po domu nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić. W piątek skończyły się ostatnie zajęcia, od szkoły wolne "aż" do drugiego stycznia, jednym słowem - laba! Ten okres bez szkoły przywitała Roksanka w bardzo specyficzny sposób. Wracając ze szkoły, z piątkowej szkolnej wigilii już w drzwiach uraczyła mnie tekstem - Mamo, ja znam kolędę! Zaciekawiona czegóż to uczą moją córcię, zapytałam (o zgrozo) o jaką kolędę chodzi. Roksana, musicie wiedzieć; bardzo lubi organizować występy, więc z miejsca poczęstowała mnie fragmentem owej kolędy, która brzmiała tak: 

"Pała na wysokości, pała na wysokości, a spokój na ziemii"

Myślicie że już mam ja ze szkoły wypisać? Bo tego, że do Rodziców pojadę z wiadrem piachu żeby mieć gdzie głowę schować - tego mówić Wam nie muszę ... . Plan mam, że nauczę ją do świąt jak poprawnie powinna ją śpiewać, jest tylko jeden malutki problem. Ona nie potrafi powiedzieć "chwała!" Nie i koniec! To słowo okazało się być jeszcze za trudne, a wolę żeby  jednak nie częstowała innych swoją wersją. 

Chłopcy ostatnio wspinają się za to na wyżyny swoich możliwości. I nie mówię tu o wspinaniu się na meble, bo tą umiejętność posiedli już dawno, ale za to nauczyli się Współpracy!  Straty z poprzedniego tygodnia to siedem talerzy, trzy miski i dwa kubki. Łobuziaki nauczyły się współpracować przy dobieraniu się do zagumkowanych szafek. Przeważnie wygląda to tak, że jeden staje i ciągnie drzwi do siebie, a drugi w tym czasie wygrzebuje naczynia z szafki, by zakończyć ich żywot głośnym "pac" o podłogę... i radochę mają z tego obaj. Tylko mi ciut mniej do śmiechu, bo zaczęłam mieć wątpliwości czy zastawy dla nas samych na wigilię wystarczy, nie mówiąc już o dodatkowym posłaniu dla "wędrowca" ... wogóle giną mi te sprzęty kuchenne. Krasnoludki wynoszą czy dobra wróżka chowa? Żebym nie mogła znaleźć więcej niż czterech łyżeczek - to już paranoja. Zwłaszcza że ze dwadzieścia co najmniej ich miałam. Talerze uczą się latać (tak, to po mamusi :D) sztućce giną w nie wyjaśnionych okolicznościach (to podobno też po mnie) a nam niedługo przyjdzie jeść z jednej miski. Ale przynajmniej zmywania nie będę miała. Żyć, nie umierać! Sama radość normalnie! 

Fiolet na oku modny podobno ... może nikt nie zauważy ... 
Janek dorobił się za to pięknego trofeum wojennego. Szafka od telewizora przeżyła spotkanie ze skronią Janka, Jego skroń również przeżyła, tyle że barwy na mocno wojenne zamieniła ... i niestety trochę tego zasinienia i na oko poszło. Nie jest jednak źle, bo sąsiadka (cudowna kobieta, zresztą) poratowała mnie przepisem na okład z ziemniaka. Uwierzcie mi, że to na prawdę działa! Ale co zostało, to zostało i nic z tym nie zrobimy. Pięknie będą się prezentowały dzieci podczas świąt, nie ma co!

Pochwalę się za to że w sobotnie popołudnie zrobiliśmy dwie blachy spalników. Nie, nie pierników. Spalników. Robi się je podobnie. Różnica polega na tym, że pierniki wyciąga się  z piekarnika o czasie, a spalniki ... gdy się nam o nich przypomni :D Grunt że dzieci jedzą. I mąż (chyba patelni się wystraszył) pochwalił że dobre nawet. W sumie to i wyjścia za bardzo nie miał, bo co odpowiedzieć kobiecie, która z patelnią w dłoni ofiarowuje takiego spalnika do posmakowania? Jak chłop domyślny, to zrozumie aluzję i komplement odpowiedni wypowie, w tym strachu o swoją głowę :D

Tak wyglądała blacha pierników przed spierniczeniem :D 
Ola za to cierpi najbardziej, bo najmocniej przeziębiona i zwalczyć paskudztwa nie możemy. Na aspirator już wszyscy oprócz Roksany reagują histerią, i męczy wszystkich to przeziębienia, ona jednak znosi je najgorzej. A do świąt coraz bliżej ... . Mam tylko cichą nadzieję, że poprawi się jej w końcu, i będzie mogła cieszyć się świętami jak my wszyscy. 

Tak pociesza się siostrę :D
Chora Olunia i Oskar :)

8 komentarzy:

  1. hehehe no po tym wpisie humor odrazu się poprawia, aj wesoła i cudna gromadka nigdy Wam się nie nudzi, super!!! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha łobuziaki z dzieciaczków :D pamiętaj , że lepsza współpraca niż kłótnie:) pozdrawiam cieplusienko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja mam świadomość że współpraca jest dobra :D Tylko dylemat mam jak ich karać w takich przypadkach :D

      Usuń
  3. ale takie zamieszanie musi byc fajne... Nie ważne, że wypadki, że wtopy mniejsze, czy większe. Są dzieciaki, jest rodzinka,i człowiek czuje, że ma po co to wszystko robic :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, z jednej strony jest poczucie że jest dla kogo robić, a z drugiej, zwłaszcza przy milionowym przelocie miotłą po domu nasuwa się często pytanie po co ja to wogólę robię :D
      To zamieszanie samo w sobie jest bardzo fajne i wymusza na człowieku, zeby czasem po prostu odpuścił :)

      Usuń
  4. Czytając ten post nasuwa mi się klątwa naszych matek :) oby ci twoje dzieci tak popalić jak ty mi dawałaś :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ekhm ... mam nadzieję, że ja mojej mamie aż tak nie dawałam popalić :D
      Choć jeszcze dzis pamiętam jak sprawdzałam, czy talerze z mamy zastawy ślubnej latają jak te w telewizji :D

      Usuń

Cieszę się z każdych odwiedzin, z każdego komentarza. Zapraszam Was do siebie licząc po cichu, że spodoba Wam się w naszym małym magicznym świecie :)