sobota, 27 lipca 2013

Simo

Dalej chorobowo, ale bez gorączki już a i katar tak nie dokucza. 
Aspirator wciąż w użyciu, ale już na spokojnie, 
wieczorem tylko ćwiczę chwyty judo na dzieciach, 
by unieruchomić na chwilę i rurkę w nosek wsadzić ... .
Kaszelek za to się przypałętał, ale myślę że z nim poradzi sobie syrop prawoślazowy. 
Idzie ku lepszemu. Na szczęście.
Wczoraj było już we mnie tyle złości, tyle nerwów, że w końcu wygnałam dzieci na dwór. 
Nie poszłam, nie wyprowadziłam, otworzyłam drzwi i rzekłam sio!
Pomogło. 
Złapałam oddech, uspokoiłam się ciut, i najważniejsze -
dzieci przestały płakać, marudzić, bić się, popychać, zabierać sobie zabawki
 i robić po prostu na złość. 

Na szczęście bo wisiało już nad nimi piętno co najmniej zawiśnięcia na wszelkich lampach domowych lub zamknięcie w klatkach. Takiego nerwa miałam. Ba! Nawet na chłopców się fochałam bo gryźli niemiłosiernie gdy tylko nakarmić ich chciałam. Czyżby ich choróbsko miało jeszcze inne podłoże? Czyżby w końcu ząbek kolejny chciał wyjść? Tak. Bo jeszcze nie wyszedł, a ja już dość mam akcji pt. mamo głodny jestem - daj się użreć!

Przy okazji wygnania, zostałam zapoznana z kolejną miłością dziewczynek. Była już mysz w słoiku, były żuczki - więc czas przedstawić Wam Pana Ślimusia, lub Simo - jak kto woli. Simo wypatrzyła Olunia i oczywiście pędem przybiegła pochwalić się nowym towarzyszem zabaw. Odważnym towarzyszem, bo zamiast skryć się w skorupce Simo z ciekawością oglądał świat z ręki dzieci moich. 


Podziwiam u Kropelek tą fascynację światem żyjątek. Każdy owad, musi być dokładnie obejrzany,  nazwany, najlepiej jeszcze dotknięty a najchętniej - wzięty do domu i zaadoptowany. Elina z mężem dalej żyją w słoiku i mają się dobrze, a ja już dostałam propozycję, żeby Simo im jeszcze dołożyć. Na szczęście udało mi się wytłumaczyć że przecież Simo dom ma na plecach, nie potrzebuje więc słoika i spokojnie na dworzu może mieszkać. 

Za muchami, komarami obie moje panienki urządzają pościgi z łapką w ręce - żywot ich policzony jest. Gdy same nie dadzą rady - wołają mnie lub męża, z hardą miną wskazując Tam - Tam Ucha! Ucha Be! Muchy więc tępimy. Dopóki latają, bo muszka spacerująca po podłodze budzi fascynację i znów potrzebę adopcji ... ona taka biedna, nie lata, pomożemy jej? Taa ... a jak poleci to pac! I muchy nie ma. Ale inne żyjątka traktowane są z czcią wręcz nabożną. Każde mrowisko dokładnie obejrzane, każda norka w ziemi zbadana, teorie na temat własności wysnuwane są w tempie błyskawicy. To co wiemy - przekazujemy dalej. Staramy się pokazywać świat owadów tak, by dzieci zrozumiały, że nie każdy owad jest zły. Że każdy ma swoją funkcję, zadanie, że wiele z nich jest pożyteczne. 


A ja zastanawiam się po cichu, w którym momencie zaczyna się deptanie? Gdzie niszczycielskie skakanie po każdym napotkanym robaczku jakie znam z obserwacji innych dzieci? Czy to się pojawi? Czy ta fascynacja chwilową jest? Gdzie mordercze zapędy by laczkiem machnąć, łopatką, a gdy ruszać się przestanie  - nóżki powyrywać, skrzydełka oskubać, na części pierwsze podzielić? Czy to wszystko przed nami? A może ominie nas ten brutalny etap w rozwoju? Może jednak to kwestia wychowania? 

Sama pamiętam jak pajączka biednego z bratem na spółkę skubaliśmy. Klęcząc na ziemi, stykając się głowami, z maniakalną wręcz fascynacją obserwowaliśmy ofiarę badań naszych pilnując jednocześnie kolejki. Bo teraz twoja kolej, a teraz moja, ta noga jest moja! Zostaw, weź tamtą! Biedny pajączek stał się naszą ofiarą, obiektem doświadczalnym a w końcu wyrzutem sumienia. On umarł? Nie żyje? Zobacz - nie rusza się wcale ... i w końcu to stwierdzenie ... ZABILIŚMY GO! MAMOOOO! ZABILIŚMY PAJĄKA! - Wykrzyczane nie z radością, a z jakimś strachem w oczach, z niedowierzaniem - że oto my, uśmierciliśmy stworzenie. Może dlatego boję się pająków?

A jak to u Was z owadami jest?
 Dzieci je kochają? Czy nienawidzą?
Boją się?
 Czy z fascynacją kładą się na ziemi by być bliżej, 
widzieć więcej, więcej wiedzieć? 


Tak poza tematem - zauważyliście pewnie nową zakładkę na blogu?
 Tam prezentuję firmy z którymi nawiązałam współpracę, ale nie tylko takie. 
Znajdą się tam również firmy, które polecam ja sama. 
Które ze względu na jakość produktów, obsługę lub sentyment po prostu pragnę wam przybliżyć.  Zapraszam do zaglądania :)

4 komentarze:

  1. Hubert na razie najbardziej uwielbia ptaki. Ostatnio polubił psy, nauczył się nawet je głaskać. Często staje na oparciu kanapy i podziwia przez okno latające jaskółki, a że mieszkamy na 9 piętrze to ma co oglądać. Dorwał ostatnio też małą muchę, spacerowała po szybie, a on ją próbował złapać, aż w końcu tak złapał, że zabił. I podał taką zabitą do narzeczonego, który go pilnował, żeby nie zleciał z oparcia kanapy. Jak się nie ruszała to już mu się przestała podobać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za frajda patrzeć jak coś się nie rusza :P Przecież musi się ruszać :)

      Usuń
  2. Oj, jak Twój blog wyładniał :) a co do zwierzątek i żyjątek i dziecinnych hodowli to fajny etap :) Ja robiłam domki dla ślimaków z mchu i ... mordowałam stonkę :)Czy w ogóle stonka jeszcze jest?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :)
      Jak myślisz że coś jeszcze zmienić powinnam to mów :D

      Stonka TO DOPIERO BYŁO :D Ja w butelkę zbierałam :)
      Jeszcze teraz, jak jestem u taty na działce to biorę czasem butlę i zbieram :) Także jest stonka. Jest :D

      Usuń

Cieszę się z każdych odwiedzin, z każdego komentarza. Zapraszam Was do siebie licząc po cichu, że spodoba Wam się w naszym małym magicznym świecie :)